Michałów - wieś w gminie Chocianów koło Legnicy - wielu nie tylko w Polsce, ale i za granicą kojarzy się z odbywającymi się tu od ćwierćwiecza łemkowskimi watrami. Raz w roku do położonej wśród lasów niewielkiej wsi ściągają tysiące amatorów kultury łemkowskiej.
Nowym życiem przedwojenna wieś Michaelsdorf, położona wśród lasów, z daleka od szosy, zaczęła tętnić 7 lipca 1947 roku. Wtedy z oddalonej o dwadzieścia kilometrów stacji w Lubinie
przyjechały trzydzieści trzy rodziny wysiedlone podczas Akcji Wisła z Florynki.
Michał Romaniak , dziś starosta cerkwi św. Michała w Michałowie, emerytowany nauczyciel, miał wtedy dziesięć lat. Od dawna prowadzi skrupulatne statystyki dotyczące ludzi z tamtego
transportu. Odnotowuje narodziny i pogrzeby michałowian, a w okrągłą rocznicę śmierci każdego z nich w przydrożnej kapliczce, niedaleko swego domu, stawia świeczki za dusze zmarłych.
- Dokładnie przyjechało nas 165 osób - pokazuje precyzyjnie wykonane tabelki. - Najstarsza miała 78 lat, a najmłodsze dziecko kilka dni, urodziło się w wagonie we Wrocławiu.
Statystyki ożywają: - Dubecowie, Worhaczowie, Gojdyczowie - wymienia kolejne rodziny i pokazuje daty urodzin i śmierci.
Tydzień przed nimi przywieziono tu w ramach tej samej akcji dwadzieścia jeden rodzin z Lubelszczyzny, mieszkańców wsi Żabcze i Poturzyn.
7 lipca tamtego roku szczególnie zapisał się w pamięci Jana Dziadyka , wówczas ośmioletniego chłopca: - Jechaliśmy na wozie. Przywieziono nas niedaleko miejsca, gdzie teraz odbywają
się Watry. Dom, w którym mieliśmy zamieszkać, nie miał ani drzwi, ani okien. Pierwsi osadnicy przybyli tu już w 1946 roku i zdążyli wszystko rozszabrować - wspomina.
W domu nie było też pieca. Żeby ugotować ciepłą strawę, zaraz po przyjeździe trzeba było rozpalić na podwórzu ognisko i rozgrzać prowizoryczny kociołek.
We Florynce ukończył pierwszą klasę, ale świadectwa nie odebrał, bo wszyscy spodziewali się, że lada dzień zostaną wysiedleni, więc trzeba było zająć się ważniejszymi sprawami.
Rodzina nie zdążyła też zebrać zboża na polu, bo był dopiero koniec czerwca. Nieuprawiane pola michałowskie w ciągu dwóch lat zdążyły zamienić się w ugory, porosły chwastami i krzewami.
Przywracanie ich pod uprawę było prawdziwą orką, wymagającą cierpliwości.
Rodzinę Romaniaków wraz z dwiema innymi przydzielono do jednego domu. Dopiero wiosną następnego roku pozostałe rodziny się wyprowadziły.
- Ciągnęliśmy zapałki i nam przypadło tu zostać - wspomina pan Michał.
U Romaniaków pomieszkiwał ks. Stefan Biegun . Po sześciu tygodniach odnalazł swoich parafian i odprawiał tu pierwsze nabożeństwa. 6 stycznia 1948 roku pochował pierwszego wiernego. W
Michałowie, w prywatnym domu otwarto jedną z pierwszych cerkwi na Dolnym Śląsku. Nikt z michałowian nie pamięta, kiedy dokładnie odprawiono pierwsze nabożeństwo.
- Nie zgadza się data odnotowana w kronikach, bo pierwszą odprawiono tu weczirnię , więc to musiało być w sobotę. Pamiętam, jak ludzie okropnie płakali, a ja nie wiedziałem wtedy
dlaczego - mówi pan Romaniak.
Cerkiew urządzono w domu Jana i Eufrozyny Dubeców , którzy dwa duże pokoje przeznaczyli na świątynię, sami zaś z całą rodziną przenieśli się do dwóch dużo mniejszych w drugiej części
domu. Tak trwało ponad czterdzieści lat, bo otrzymanie zezwolenia władz na budowę świątyni graniczyło z cudem. Dopiero w maju 1987 roku legalnie położono kamień węgielny pod budowę cerkwi w
Michałowie.
Michałów jeszcze przed wojną był podzielony na wieś i kolonię. Wieś zajęli w 1946 roku wcześniej przybyli Polacy, którzy bywało, że po poprzednich właścicielach zastawali chleb w
piecu, bydło w oborach i sprzęty domowego użytku, bo Niemcy uciekając zabrali tylko walizki. Łemkom pozostały zaś domostwa porozrzucane wśród lasów i nieurodzajna, piaszczysta ziemia.
- Miejsce, gdzie dziś stoi cerkiew i odbywają się watry, nazwano Centrum. Było to centrum tego łemkowskiego Michałowa, który dzielił się jeszcze na Przedmieście, Kurejówkę - nazwę
przeniesiono z Florynki, Łąki i Cegielnię, w odróżnieniu od samej wsi, gdzie mieszkali Polacy - wyjaśnia Jan Dziadyk.
Centrum emanowało jakąś pozytywną energią, bo od samego początku tu skupiało się życie religijne i kulturalne. W niedziele i na święta przyjeżdżali wozami Łemkowie z odległych nawet
miejscowości. Przyjeżdżali nie tylko z Chojnowa, Chocianowa, bo potrzeba integracji na obczyźnie była wielka. Rozrzuceni, w zawierusze transportów wysiedleńczych, krewni i znajomi powoli się
odnajdywali.
- W 1947 roku życie Łemków koncentrowało się wokół cerkwi. Nieważne, czy byli to prawosławni, czy grekokatolicy, najważniejsze, że mieli cerkiew - mówi Jan Dziadyk. - Łemkom odebrano
ukochane góry, zniszczono ich kulturę duchową i materialną, i tylko cerkiew była jedyną opoką.
Z sąsiedniej Jaroszówki licznie na nabożeństwa przyjeżdżali dawni mieszkańcy Szczawnika, wsi w całości grekokatolickiej.
W Michałowie założono chóry, pielęgnowano stare formy. - Pamiętam, jak w czasie świąt chodziliśmy z kolegami po kolędzie - wspomina Jan Dziadyk.
Powoli rozwijało się życie kulturalne. Pionierem i inicjatorem okazał się Michał Romaniak. Poświęcił tej działalności znaczną część życia. Po ukończeniu liceum otrzymał posadę
nauczyciela i mieszkanie dwadzieścia siedem kilometrów od Michałowa, ale wolał codziennie dojeżdżać, niż osiąść tam na stałe.
- W 1955 roku, kiedy nie było jeszcze ukraińskiego towarzystwa społeczno - kulturalnego, zorganizowaliśmy w Michałowie teatr amatorski i wystawiliśmy sztukę "Prosperita" - wspomina
Michał Romaniak.
Sami organizowali scenografię i stroje. Potem były inne spektakle. Występowali gościnnie w okolicznych miejscowościach. Pan Romaniak pewnego razu w zastępstwie chorej koleżanki
zagrał w peruce kobiecą rolę, czym zaskoczył nie tylko widzów, ale i resztę trupy.
Michał Romaniak był nauczycielem języka ukraińskiego w szkole w Bukownie. Dzieci uczył łemkowskich pieśni, był też kierownikiem szkoły w Jaroszówce, w której tylko pięć procent
społeczności szkolnej stanowiły dzieci polskie. Potem ukończył studia i przeniósł się do liceum ogólnokształcącego w Chojnowie, gdzie uczył fizyki z astronomią i matematyki.
Latem 1979 roku w Michałowie odbyło się po raz pierwszy ognisko, które z roczną przerwą w 1980, zapoczątkowało erę watr. Ich organizacją zajęli się bracia Horoszczakowie i mieszkanki
Michałowa, siostry Dubec . Na tych watrach bywało raptem kilkadziesiąt osób i nikt się nie spodziewał, że za kilka lat impreza nabierze takiego rozmachu. W 1984 roku bracia Horoszczakowie
zaangażowali się w organizację watr w górach, zostawiając inicjatywę mieszkańcom Michałowa. Ognisko w 1985 roku nazwano bardziej po łemkowsku watrą i tak już zostało. Watry w Michałowie, w
odróżnieniu od Łemkowskich Watr w górach, od 1990 roku przybrały nazwę Łemkowskich Watr na Obczyźnie, co budzi kontrowersje wśród wielu osób. Zastanawiają się, czy po ponad pięćdziesięciu latach
pobytu na michałowskiej ziemi nie należy odstąpić od tej "obczyzny"?
Michał Romaniak z widza zamienił się w organizatora trochę przypadkowo. W 1984 roku ognisko po raz pierwszy organizowała miejscowa młodzież. Jako ostatni punkt programu zaplanowano
pokaz dawnych czynności rolniczych i sprzętów. Sprzęty przygotował zawsze służący młodzieży radą pan Michał, ale pokaz miała poprowadzić Stefania Dubec . Niestety, pod koniec imprezy ktoś
uszkodził kabel od mikrofonu. - Nie było jej wcale słychać, więc wskoczyłem na scenę i swoim krzykliwym głosem poprowadziłem pokaz gładzenia lnu i innych gospodarskich czynności - wspomina.
Rok później zaproszono go do organizacji watry.
- Nie było wówczas "Kyczery", ani innych naszych zespołów, poza "Łemkowyną". Nawet wczoraj sobie żartowałem ze sceny już XXV Watry, że wtedy musiałbym sprzedać wszystkie krowy ojca,
aby sprowadzić zespół do Michałowa, bo żadnych dotacji nie było - śmieje się pan Michał, od lat Honorowy Starosta Watry.
Trzeba było własnym sumptem wypełnić program imprezy. Układać skecze, wymyślać konkursy. Nie było też żadnych punktów gastronomicznych. Mieszkańcy Michałowa wszystkich uczestników
traktowali bardzo gościnnie.
- Sponsorem to była moja mama i inne miejscowe gospodynie, które gotowały bigos dla wszystkich - wspomina Lilia Płaskoń , córka państwa Romaniaków.
Od 1987 roku dochód z kolejnych watr organizatorzy postanowili przekazywać na budowę cerkwi, która po latach starań i zabiegów miała stanąć w michałowskim Centrum, w sąsiedztwie
placu, gdzie odbywały się watry. Także dzięki ogromnej ofiarności dawnych mieszkańców Florynki mieszkających w diasporze oraz wiernych diecezji wrocławsko-szczecińskiej udało się w ciągu dwóch
lat i trzech miesięcy wybudować świątynię. Tym sposobem w Centrum "łemkowskiego Michałowa" stanęła pierwsza na Dolnym Śląsku nieduża, murowana cerkiew w łemkowskim stylu. Poświęcenia dokonano 6
sierpnia 1989 roku.
Jan Dziadyk, dyrektor banku w stanie spoczynku oraz działacz społeczny, wyjechał z Michałowa dawno te-mu, ale zawsze tu wraca. Do rodziny, znajomych i wspomnień. W swoim środowisku
uchodzi za michałowianina. W pierwszych watrach nie brał udziału, do ekipy dołączył znacznie później.
Czasem na prośbę pana Romaniaka prowadził konkursy.
- Pamiętam, gdzieś w końcu lat 80. zjawił się na którejś watrze Andrzej Kopcza. Mieliśmy problem z zasunięciem kurtyny. Ktoś podpowiedział, że on pracuje w teatrze i zna się na tym -
mówi.
Od 1990 roku organizacją watr zajmuje się Stowarzyszenie Łemków pod przewodnictwem Andrzeja Kopczy. Na początku lat 90. do grupy organizatorów dołączył też Piotr Trochanowski .
Żartobliwie mawia się, że dzisiejszym watrom nadaje ton Stowarzyszenie Krynica-Legnica.
W pięćdziesiątą rocznicę Akcji Wisła Michał Romaniak policzył dawnych mieszkańców Florynki, ich dzieci i wnuków. We wsi zostało 87 osób, a wyjechało 159. Po 1947 roku w
Michałowie urodziło się 53 chłopców i 64 dziewczynki, a odeszło ponad sto osób.
Z grupy z Lubelszczyzny z 73 osób do dziś pozostało tylko osiem.
Watra w 1997 roku, upamiętniająca 50-lecie wysiedlenia, nie zapisała się najlepiej w pamięci Łemków. W przededniu okazało się, że miejscowe władze, naciskane przez legnickie
środowiska kombatanckie, nie zezwoliły organizatorom na oficjalne odsłonięcie pomnika upamiętniającego tamte wydarzenia. Mimo braku inauguracji, pomnik pozostał w Michałowie na tym samym
miejscu.
Stawianie przydrożnych kapliczek dziękczynnych należało w górach do starej tradycji. Kiedy zbliżała się 50. rocznica przybycia Łemków do Michałowa, postawiono taką kapliczkę w
Michałowie na posesji Romaniaków. Projekt Michała Romaniaka finansowo wsparli jego synowie, a przy stawianiu pomogli sąsiedzi. Michał Romaniak na polu znalazł duży głaz, na którym umieszczono
tablicę z napisem: 7.07.1947 - 50 lit tu zme pryichaly - 7.07.1997. Brązowy kamień został postawiony przed kaplicą, a napis pochodzi z wiersza projektodawcy, którego fragment wyjaśnia cel jej
postawienia:
I za to my Jomu
Hospodu Naszomu
Szczyro diakujeme
Szczyro sia molyme
Totu newelyczku
Śwatyniu - kaplyczku
W den piatdesiatiolitia
W dari prynosyme.
W Michałowie do dziś pamiętają uroczystości poświęcenia kapliczki, na które przyjechali urodzony we Florynce, mieszkający swego czasu w Michałowie, arcybiskup Adam i gospodarz
diecezji - arcybiskup Jeremiasz.
Dziś ludzie nie tylko przy okazji watr przychodzą i stawiają świeczki. Obiekt, choć stoi na posesji prywatnej, jest własnością Cerkwi.
Dziś wydaje się, że wieś żyje swoim rytmem, trochę zapomniana przez dawnych bywalców. Jeszcze kilka lat temu do Michałowa ściągały tysiące ludzi. Działo się tak za sprawą
atrakcyjnego programu watr. Oprócz zespołów prezentujących kulturę rusińską występowały tu między innymi grupy z Bretanii, Nowej Zelandii i Chin. Występy ostatnich były prezentacją
Międzynarodowego Festiwalu Mniejszości Narodowych i Etnicznych "Europa bez granic", a potem Europejskich Spotkań Mniejszości Narodowych i Etnicznych "Pod Kyczerą".
Okrągła cyfra zmusza do refleksji i podsumowań. Za wieloletnie osiągnięcia na polu zawodowym i społecznym prezydent Aleksander Kwaśniewski odznaczył Jana Dziadyka Złotym Krzyżem
Zasługi. Łemkowi i michałowianinowi odznaczenie wręczono na scenie XXV Łemkowskiej Watry na Obczyźnie.
- Watrze potrzebny jest zespół będący gwoździem programu - mówi Jan Dziadyk, od lat jeden ze współorganizatorów. - Wydaje się, że po latach program imprezy trochę ludziom
spowszedniał. Trzeba wziąć pod uwagę oczekiwania widzów starszego i młodego pokolenia, choć dla wielu zadowalająca jest już obecność na watrze i możliwość spotkania znajomych - podkreśla.
W połowie lat 90. żelaznymi punktami programu były występy zespołów folkowych. Setki młodych ludzi podążało za "Orkiestrą pod wezwaniem Świętego Mikołaja" z Lublina czy wrocławską
"Chudobą".
Jednak rokrocznie pierwszy piątek i sobota sierpnia są okazją do spotkań i odwiedzin. W gościnnym domu Anny i Michała Romaniaków przy dużym, rozłożonym stole siedzi kilkanaście osób.
Rodzina i znajomi przyjechali na watrę z Legnicy, Nowej Soli i Stanów Zjednoczonych. Rozmowy, prowadzone w ciepłej, żartobliwej atmosferze, nadają klimat spotkaniu. Łemkowski chwilami przeplata
się z polskim. Gospodarz wstaje i żegna się ze swoimi gośćmi. Jest sobota i zbliża się 20. Na scenie zaplanowano konkurs poświęcony historii imprezy. Honorowego Starostę Watry zaproszono do jury.
Powoli wstają też goście.
- Do zobaczenia - żegnają gospodarzy.
Tekst i zdjęcia: Anna Rydzanicz