Hory płakały wereśniom

Hory płakały wereśniom / Anna Rydzanicz.- Przegląd Prawosławny, 2007, nr 10

Relikwie św. Maksyma Gorlickiego 5 i 6 września, w rocznicę jego męczeńskiej śmierci, uroczyście przeniesiono ze Żdyni do Gorlic. W historycznie ważnych dla Cerkwi prawosławnej w Polsce chwilach wzięli udział jej hierarchowie z metropolitą Sawą, duchowni, mnisi, grupy z Siemiatycz, Hajnówki, Legnicy, Warszawy i Szczecina, goście z zagranicy, najliczniej zaś, mimo uporczywego deszczu, wierni diecezji przemysko-nowosądeckiej. Środa. 5 września, godzina 10. W cerkwi Opieki Matki Bożej w Żdyni rozpoczęła się pożegnalna liturgia pod przewodnictwem arcybiskupa przemysko-nowosądeckiego Adama. W race z dębowego drewna umieszczono na prestole moszczi syna tej ziemi, Maksyma Sandowicza, zamordowanego 6 września 1914 roku, od 1922 roku spoczywające na pobliskim cmentarzu.
   
   Akt wydobycia relikwii

   miał miejsce 6 sierpnia. O czwartej nad ranem, w ścisłej tajemnicy, kilkunastu duchownych oraz dwóch mnichów z monasteru w Ujkowicach stanęło przed Łemkowską Golgotą, pomnikiem zaprojektowanym przez tragicznie zmarłego w 2003 roku wnuka świętego, warszawskiego architekta Michała Sandowicza. Cmentarz i wszystko wokół osnuła szczelnie mlecznobiała mgła, dodatkowo chroniąc przed światem.
   – Zgodnie z zasadami Cerkwi, w tak podniosłym akcie nie powinny uczestniczyć osoby przypadkowe, a wyłącznie duchowni – wyjaśnił o. Roman Dubec, dziekan nowosądecki.
   W ciszy poranka, wsłuchując się w czytane modlitwy, kilku duchownych na zmianę odkrywało mogiłę. Po niespełna godzinie, w porannej szarówce, ujrzeli drewnianą trumnę.
   Już latem 1994 roku, na kilka dni przed kanonizacją, rodzina świętego zamierzała przenieść kości dziadka do cerkwi Świętej Trójcy i św. Maksyma. W posadzce cerkwi w Gorlicach wnuk Michał przygotował nawet specjalną niszę. Wydobyto cynkową trumnę, w której, zgodnie z ówczesnymi wymogami sanitarnymi, po ośmiu latach od rozstrzelania ciało duchownego przywieziono do rodzinnej wsi. Włożono ją do drewnianej. Kości Maksyma Sandowicza pozostawiono jednak w dotychczasowej mogile, gdzie wymurowano jedynie komorę grobową. Decyzję przeniesienia relikwii 28 listopada ubiegłego roku podjął synod biskupów.
   – Cmentarz w Żdyni jest komunalny, więc odpowiedniejszym miejscem ich przechowywania jest cerkiew w Gorlicach, pomnik męczeńskiej śmierci świętego – wyjaśnia o. Roman Dubec.
   Gdy Żdynia budziła się do życia, a pierwsze promienie słońca padały na cerkiew, duchowni wnosili trumnę do świątyni. Tam oczyszczono relikwie z ziemi, bo cynkowa trumna okazała się nieszczelna.
   Zachowały się kości na całej długości szkieletu, kilka zębów w czaszce, maleńka cerkiewna obrączka, fragment klamry od paska, szczątki kruszącego się materiału sutanny oraz zniszczone trzewiki, po których w czasie ekshumacji Tymoteusz Sandowicz po powrocie z Talerhofu rozpoznał ciało syna.
   – Najprawdopodobniej w 1914 r. ciało św. Maksyma w podmokłym, przycmentarnym rowie pochowano bez trumny – wyjaśnia o. Dubec.
   Oczyszczone relikwie kilka tygodni czekały w tymczasowo wykonanej skrzyni za ikonostasem.
   W międzyczasie zadecydowano, że półtorametrowa raka, zaprojektowana przez Mirosława Trochanowskiego, absolwenta Studium Ikonograficznego w Bielsku Podlaskim, zostanie wykonana z dębowego drewna i zabejcowana na kolor wiśniowy, ponieważ nie udało się znaleźć odpowiedniej ilości drewna z wiśni.
   – Staliśmy się uczestnikami ważnego wydarzenia, historycznej chwili – mówił w homilii o. Bazyli Gałczyk. – Wolą Bożą było przyjście na świat kogoś takiego jak św. Maksym. To nie przypadek, że w czasach monarchii austro-węgierskiej, kiedy Łemkowie cierpieli za przynależność do Cerkwi prawosławnej, urodził się wśród nich Maksym Sandowicz. Słowa wypowiedziane przez niego w chwili śmierci: Da żywet Świata Ruś i prawosławie! wkrótce wydały owoce. Okazały się duchowym testamentem naszego narodu. Bez Golgoty nie byłoby Zmartwychwstania. Gdyby nie ta śmierć, to pewnie długo trzeba by było czekać na powrót wiernych do prawosławia. 

   Te słowa, do dziś różnie komentowane, i wielka odwaga w chwili śmierci sprawiły, że został świętym. Dla jednych słowo „ruski” oznaczało kogoś duchowo wywodzącego się z Rusi Kijowskiej, inni wykorzystywali je politycznie i – dopatrując się ścisłych związków z Moskwą – w młodym duchownym widzieli agenta, który wcześniej porzucił klasztor bazylianów i swe kroki skierował do Poczajowskiej Ławry.
   – To wielkie święto Cerkwi prawosławnej w Polsce. Nieczęsto przenosi się moszczy świętych – powiedział 5 września przed pożegnalnym molebniem arcybiskup Adam. Zapewnił, że cząstki relikwii św. Maksyma trafią do Stanów Zjednoczonych, a także do Komańczy, gdzie zostanie odbudowana spalona przed rokiem cerkiew.
   Arcybiskup nawiązał do historii Żdyni, rodzinnej wsi świętego, której mieszkańcy w czasie pierwszej wojny światowej cierpieli za swoje przekonania, a św. Maksym przypłacił je życiem.
   Przypomniał też drugą wojnę światową i okres powojenny, kiedy naród przeżywał kolejne cierpienia, wysiedlenia niewinnych ludzi.
   Po raz ostatni relikwie, niesione na barkach duchownych, przy dźwiękach żdyniańskich dzwonów okrążyły cerkiew, gdzie przed 121 laty ochrzczono i wpisano do księgi metrykalnej Maksyma Sandowicza, syna Tymoteusza i Krystyny.
   Mimo chłodu i zacinającego deszczu po dwustu metrach wyciągnięto rakę z samochodu, owinięto folią i setki pielgrzymów procesyjnie wyruszyły do odległego o pięć kilometrów Gładyszowa.
   Niektórzy mówili, że to Żdynia płacze za swoim świętym, ale na Łemkowszczyźnie deszcz nie był znakiem kary, lecz nadziei na nowe życie, na odrodzenie się tego, co – wydawałoby się – przepadło bezpowrotnie.
   Godz. 13.45. Maleńka cerkiewka Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Gładyszowie chyba nigdy nie zgromadziła tylu przyjezdnych. Po molebniu pielgrzymi oddawali cześć świętym relikwiom, czemu przyglądała się zapłakana deszczem ikona świętego Maksyma.
   W miejscowej świetlicy parafianie z Gładyszowa i Żdyni z inicjatywy proboszcza Arkadiusza Barańczuka podjęli zziębniętych gości blisko 120 litrami warzywnej zupy, swojskim chlebem oraz gorącą herbatą. – Wspólnymi siłami staraliśmy się przyjąć serdecznie wszystkich pielgrzymów – powiedział Jan Dziubyna, starosta cerkiewny z Gładyszowa.
   Po południu św. Maksym raz jeszcze przebył drogę, którą przed laty wyruszył w świat.
   
   Przez Magurę Małastowską do Gorlic.

   Dla wnuczki, Wiery Sandowicz-Bąkowskiej, święty Maksym był nieznanym ojcem jej ojca, dziadkiem, o którym mówiło się z czcią, a przede wszystkim człowiekiem niezłomnym, który zginął za wiarę w bardzo młodym wieku. – Rodzice wpajali nam, że bycie wnukami Maksyma Sandowicza zobowiązuje do określonych postaw, co wzmacniało nas w obliczu życiowych wyborów – wyznaje.
   Gorlice, godz. 16.25. Na dawnych przedmieściach, przy szpitalu na Węgierskiej, procesja parafii gorlickiej wraz z biskupem bielskim Grzegorzem witała relikwie. W przededniu 93. rocznicy tragicznego wydarzenia, w asyście policji, jednym wolnym pasem jezdni, wracał do miasta, w którym kiedyś wydano na niego wyrok. Tłum wiernych podążał w milczeniu za niesioną przez duchownych ikoną św. Maksyma i jego relikwiami. U zbiegu ulic Kościuszki i Brzechwy, przy której stoi cerkiew prawosławna, po raz ostatni chorągwie trzykrotnie skłoniły się przed raką. Metropolita Sawa wraz z arcybiskupami Adamem, SzymonemJeremiaszemAblem oraz biskupami MironemPaisjuszem i Janem – biskupem Preszowa, reprezentującym Cerkiew w Czechach i na Słowacji, wraz z proboszczem o. Romanem Dubecem wyszli naprzeciw, aby wprowadzić ją do świątyni. 
   – Dzisiaj przeżywamy wielki triumf naszej świętej wiary, to powtórzenie paschalnej radości na łemkowskiej ziemi. Mamy okazję wzbogacić duchowo naszą Cerkiew i prawosławną tradycję – podczas liturgii całonocnego czuwania skierował słowa do wiernych arcybiskup Abel. – To dla nas nowa lekcja, którą powinniśmy zachować głęboko w sercach. Hierarcha podkreślił, że wracając do prawosławia w czasach monarchii austro-węgierskiej, odprawiając pierwsze nabożeństwa, św. Maksym był pośród łemkowskiego narodu niczym pierwsi chrześcijanie. Nazwał go apostołem łemkowskiej ziemi.
   Anna i Józef Małeccy po piętnastu latach od powrotu na Łemkowszczyznę, 14 września 1986 roku, doczekali się poświęcenia placu pod budowę cerkwi. Dotąd jeździli na nabożeństwa tam gdzie odradzały się parafie – do Hańczowej, Wysowej i Bielanki. Na jak najszybszym wybudowaniu cerkwi w stolicy powiatu szczególnie zależało władyce Adamowi. Zmarły przed dziesięciu laty Józef Małecki został pierwszym starostą gorlickiej parafii Świętej Trójcy. Małeccy zaangażowali się w budowę świątyni całym sercem. W tamtych latach proboszcz mieszkał w Krynicy, więc codzienny nadzór starosty nad placem budowy był bardzo ważny. W archiwum pani Anny zachowała się korespondencja i zdjęcia matuszki Tatiany i o. Maksyma Sandowicza, syna św. Maksyma. Sandowiczowie, bywając na Łemkowszczyźnie, często gościli w domu Małeckich. Tym bardziej ucieszyło ich, że budowana świątynia będzie poświęcona św. Maksymowi. Jej wyświęcenia, 8 września 1991 roku, syn jednak, zmarły dwa miesiące wcześniej, nie doczekał.
   – Jestem szczęśliwa, że mogę być świadkiem tak ważnej chwili. To wielka łaska dla nas – mówi bardzo wzruszona Anna Małecka.
   Raka z relikwiami św. Maksyma spoczęła w gorlickiej świątyni po prawej stronie ikonostasu,
   
   w miejscu, gdzie dotąd stała jego ikona.

   Pierwszy przed relikwiami w trakcie całonocnego czuwania pokłonił się metropolita Sawa, potem kolejno hierarchowie, duchowni i tłumy wiernych.
   6 września, dzień św. Maksyma, od 1994 roku święto parafii, tym razem miał wyjątkowe znaczenie. Rano przed liturgią gorlickie dzieci w łemkowskich strojach pod czujnym okiem imości Mirosławy witały hierarchów słowami łemkowskich poetów.
   – Lito sia tepłe kinczyło, hory płakaly wereśniom, kiedy święty Maksym oddawał swoje życie – mówią słowa pieśni. Deszcz, symbol tragedii, płaczu i cierpienia zamienia się w radość Zmartwychwstania. To okres małej Paschy, jaką w tych dniach przeżywamy – powiedział, witając dostojnych gości, o. Roman Dubec.
   Wierni, którzy nie zmieścili się w świątyni, modlili się na zewnątrz, pod chroniącymi przed deszczem namiotami. W czwartek jednak nie padało.
   – Prawdziwa świętość potwierdza się w codziennym życiu, nie tylko z okazji święta. Świętość św. Maksyma pochodzi od samego Chrystusa. Tylko dwa lata był kapłanem. Odprawiał liturgie, chrzcił dzieci, dawał śluby i został uwięziony – powiedział w homilii arcybiskup Jeremiasz. – Kiedy go rozstrzeliwano, wydawało się, że wszystko się skończyło. Okazało się, że nie. W 2007 roku Golgota swiaszczennomuczenika Maksyma wiele dla nas znaczy. To nie tylko pamięć o nim, ale Zmartwychwstanie dla nas wszystkich. Nie należy bać się być sobą – prawosławnym Łemkiem, Ukraińcem, Białorusinem, Polakiem. 
   Po liturgii procesja z relikwiami świętego Maksyma uroczyście okrążyła cerkiew.
   – Cerkiew Pana Naszego Jezusa Chrystusa jest wieczna. W historii Cerkwi prawosławnej, szczególnie w Polsce, były chwile radosne i smutne. Tych trudnych chwil prześladowań, więcej. Przeżyła unię brzeską, Talerhof, burzenie cerkwi w 1938 roku, Akcję Wisła, kryzys lat powojennych. Nikt nie pomyślał, że w miejscu, gdzie zginął męczeńską śmiercią pasterz naszej Cerkwi, swiaszczennomuczennik Maksym, stanie cerkiew – powiedział metropolita Sawa. Zwierzchnik Cerkwi w Polsce zaznaczył, że ludźmi i wydarzeniami historii od zawsze kieruje Bóg. Tak było, kiedy ludzi zabierano stąd do Talerhofu czy Jaworzna, kiedy deportowano ich na wschód czy zachód.
   – Dziś cieszy się Łemkowszczyzna i prawosławie, że jej syn został uznany świętym, bo nie ma większej chwały na świecie. Święty, którego dzisiaj wspominamy, spoczywa w tej budowanej z wielkim trudem świątyni i daje świadectwo wiary – mówił metropolita Sawa, dziękując za ten dzień Bogu, Matce Bożej i wszystkim świętym, bo przecież święci są darem Cerkwi. – Św. Maksym modli się za prawosławnych, katolików, wszystkich chrześcijan i niewierzących, bo święci nieustannie modlą się za cały świat. Z tą świadomością prawosławni modlą się za wszystkich żyjących na ziemi.
   W tak uroczystym dniu władyka Sawa pozdrowił wszystkich zebranych, władyków, a w szczególności biskupa Jana ze Słowacji. Podziękował arcybiskupowi Adamowi, synowi tej ziemi, który całe swoje pasterskie życie poświęcił odbudowie parafii i całej diecezji przemysko-nowosądeckiej. Ciepłe słowa skierował także do duchownych tej diecezji. O. Romanowi Dubecowi, nagradzając go wcześniej krzyżem z ozdobami, powierzył niezwykle ważną rolę opiekuna świętych relikwii. Podziękował parafianom. Za towarzyszący przez dwa dni uroczystościom przepiękny śpiew, którego energią można by było obdzielić nie tylko Łemkowszczyznę, wyraził uznanie Mariannie Jarej i Irmosowi.
   W uroczystościach w Żdyni i Gorlicach wzięła udział konsul Austrii Andrea Anastazja Sandhacker. Przyjechała do Polski dokładnie trzy lata temu – 6 września 2004 roku, dzień św. Maksyma kojarzy się jej więc z pierwszym dniem pracy w Warszawie. – Te dwa dni były pełne wrażeń – powiedziała.– Kiedy pierwszy raz czytałam biografię św. Maksyma Gorlickiego, byłam zaszokowana. Proszę mi wierzyć, że dzisiaj czułam ogromną wdzięczność za zaproszenie. Bardzo jestem wzruszona.
   Kontakty między organizacjami łemkowskimi a austriackimi, nawiązane przez Michała Sandowicza, zanikły po jego śmierci, ale można je odnowić. Andrea Sandhacker zapewniła, że w kwestii upamiętnienia Talerhofu intencje ze strony austriackiej są jak najlepsze. Austriacy gotowi są na przyjęcie łemkowskich delegacji. Znajdujące się niedaleko Grazu archiwum i eksperci również mogą służyć pomocą.
   Monika Piotrowska wraz z mężem, Grekiem o. Eustachiosem Wanuwakasem, mieszkają w Rapsanii koło Larisy, parafii o. Eustachiosa, ale do Gorlic przyjechali z Rzepedzi, gdzie przebywali na wakacjach u rodziców Moniki. Oboje w Salonikach, na Uniwersytecie Arystotelesa, studiują filozofię. O uroczystościach przeczytali w internecie.
   – Ogromnie się cieszymy, że mogliśmy w nich uczestniczyć – mówi Monika Piotrowska.
   Podczas uroczystego obiadu w domu parafialnym metropolita Sawa wygłosił referat poświęcony Akcji Wisła, zaś wszyscy zebrani mogli obejrzeć sztukę Piotra Trochanowskiego Sonce schodyt i zachodyt.
   – Sądzę, że dzięki relikwiom św. Maksyma życie duchowe parafii się wzmocni. Zrozumiemy, że nie zawsze ten świat codzienny jest dla nas najlepszy, bo niezwykle ważna jest jego sfera duchowa – podsumował gorlicki proboszcz.
   Te dni były dla niewielkiej, liczącej nieco ponad trzydzieści rodzin, wspólnoty parafialnej wielką próbą. Od miesiąca przygotowywano się do uroczystości. Porządkowano teren, dom parafialny, cerkiew. Każdy poświęcił na to, w miarę możliwości, swój wolny czas.
   Tekst akatystu do św. Maksyma został już oficjalnie zatwierdzony przez Sobór Biskupów. Napisany w 2000 roku w Stanach Zjednoczonych, wymagał korekt językowych. W gorlickiej cerkwi odtąd będzie czytany w każdą środę.
   
   Anna Rydzanicz
   fot. autorka