17 września 2005 roku w strugach deszczu na cmentarzu w Boguszy poświęcono sześcioramienny krzyż, upamiętniający wszystkich pochowanych tam zmarłych. Inicjatorką przedsięwzięcia była Lubomira Bodak z Wrocławia, wnuczka Pawła Choroszczaka, projektanta miejscowej cerkwi prawosławnej św. Dymitra Sołuńskiego, zmarłego w 1944 roku i pochowanego na tym cmentarzu. Po 58. latach od Akcji Wisła potomkowie oficjalnie modlili się na cmentarzu i wspomninali swoich przodków.
Latem 2003 roku, będąc w Boguszy, Lubomira Bodak zapytała miejscowego rzymskokatolickiego proboszcza Boguszy, księdza Mieczysława Czekaja, czy mogłaby wznieść dziadkowi pomnik. Ksiądz zasugerował, by postawić krzyż upamiętniający wszystkich tam pochowanych. Z takim zamiarem wróciła na Dolny Śląsk. Wraz z innymi dawnymi mieszkańcami Boguszy, zamieszkałymi w Oleśnicy i okolicach Lubina, ustalono, że krzyż postawią razem.
Trzyipółmetrową konstrukcję z ciemnego granitu zaprojektował mąż inicjatorki, Piotr Bodak, wytrwale wspierający ją w staraniach. Przedsięwzięcie w ciągu niespełna roku wsparło ponad
osiemdziesiąt osób.
W uroczystościach wzięło udział ponad sto osób, w tym 44. pielgrzymów z Oleśnicy, Lubina i Rudnej. Obecni byli, obok prawosławnych, także miejscowi księża rzymskokatoliccy i władze
gminy Kamionka. Kiedy duchowni - Roman Dubec z Gorlic i Jerzy Szczur z Oleśnicy - czytali imiona zmarłych, powiał silny wiatr, który na chwilę zgasił świece w dłoniach pielgrzymów.
- Mieliśmy wrażenie, że zmarli są w tej chwili z nami - mówi Maria Kobani z Oleśnicy.
Na tym cmentarzu spoczywają Łemkowie - mieszkańcy Boguszy, zmarli przed wysiedleniem w ramach Akcji Wisła w 1947 roku. Wieczne odpoczywanie! Ufundowano w 2005 roku - rodziny
zmarłych - głosi łemkowsko-polski napis pod krzyżem.
Maria Kobani urodziła się w Boguszy, wraz z rodziną wywieziono ją jako nastoletnią dziewczynę na Dolny Śląsk, ale miłość do rodzinnej wsi przetrwała.
Przysłuchując się opowieściom dziadków i rodziców poznawała historię i topografię miejscowości. Nie mogąc wrócić na stałe, często ją odwiedzała. W 2001 roku, już na emeryturze, we
współpracy z Adamem Barną napisała po łemkowsku książkę Z życia, obyczajów i historii wsi Bogusza.
STARE OPOWIEŚCI
Najstarsi w Boguszy opowiadali wieczorami, że kościół w Kamionce kiedyś, za czasów "królewskiej Polski" był cerkwią. W polskiej wsi Ptaszkowa jedno z pól nazywało się Cerkwisko,
drugie Popówka.
Na skraju wsi, tuż przy granicy z Binczarową, stoi stara murowana kapliczka. Starzy ludzie opowiadali, że jeszcze za czasów Kazimierza Wielkiego w tym miejscu stała cerkiew dla
mieszkańców obydwu wsi. Z pokolenia na pokolenie przekazywano opowieść o zapadnięciu się świątyni. Na jej pamiątkę, w tym samym miejscu, boguszanie wymurowali z kamienia małą kapliczkę. Podobno
król, poruszony tragedią, przeznaczył dużą sumę pieniędzy na wybudowanie nowej cerkwi.
Jan Chocholak, pradziad Marii Kobani ze strony matki, urodził się około 1805 roku i przez czterdzieści pięć lat był cerkiewnikiem w starej cerkwi. Jego syn Michał, dziadek pani
Marii, przyszedł na świat w 1840 roku. Pani Maria nie zgadza się z publikacjami, w których podaje się, jakoby cerkiew grekokatolicką wybudowano w 1858 roku.
- Nie możemy tego udokumentować. Jedynie opieramy się na opowiadaniach pradziadów i dziadów - oświadcza.
Na pewno cerkiew ta była kilkakrotnie remontowana. Za pamięci Michała Chocholaka zmieniono fundamenty, podłogę i wymieniono ikonostas. Wtedy też z dachu zdjęto gont i pokryto go
blachą. Dziadek Michał w tamtym okresie był czternasto- lub piętnastoletnim chłopcem i opowiadał o całym przedsięwzięciu.
- Nie zachowały się dokumenty, kiedy dokładnie Bogusza przyjęła unię, ponieważ od wieków cerkiew w Boguszy była filią Królowej Ruskiej - oświadcza.
Jan Chocholak zawsze powtarzał dzieciom, że z dawien dawna są prawosławni. W starych księgach cerkiewnych wyczytał, że najdłużej unii opierały się łemkowskie wsie Ławka i sąsiadująca z Boguszą Kamianna. Do ostatecznego przyjęcia unii przyczyniło się panowanie cesarzowej Marii Teresy, która pozwalając poddanym na zachowanie wschodniego obrządku, administracyjnie podporządkowywała ich Rzymowi.
KU PRAWOSŁAWIU
- Po rozpadzie Austro-Węgier uznaliśmy, że teraz mamy nową Rzeczypospolitą i nową Konstytucję, której art.111 gwarantuje nam wolność wyznania - wyjaśnia autorka "Historii".
Na społeczność parafian z Królowej Ruskiej i Boguszy miał duży wpływ ostatni przed powrotem do prawosławia, pochodzący z Wierchomli, ksiądz grekokatolicki Jan Rusyniak.
- Ci starzy grekokatoliccy księża byli w duchu prawosławni. Ksiądz Rusyniak na liturgii wspominał wszystkich prawosławnych chrześcijan - mówi Maria Kobani.
Podobno taka postawa duchownego doprowadziła w latach 20. na święcie parafialnym w Łabowej do ostrej wymiany zdań pomiędzy starym księdzem a wizytującym parafię młodym biskupem.
Ksiądz Rusyniak na zarzut zwierzchnika odpowiedział: Synu, tebe iszczy maty ne wydała na świt, a ja prawosławnych wypomynał jem i budu! Podczas obiadu na plebanii doszło do podziału wśród
duchownych. Starsi księża stanęli po stronie księdza Rusyniaka, młodzi, wychowani w celibacie, po stronie biskupa.
W 1926 roku zmarł ksiądz Rusyniak. Po nabożeństwie żałobnym na cmentarzu w Królowej pożegnalne kazanie nad grobem wygłosił dziekan: My wże pochoronyly ostatnie prawosławne zerno. To
oświadczenie bardzo poruszyło społeczność parafialną obydwu wsi. Zwołano zebranie, na którym wybrano delegację z Boguszy i Królowej. Wśród delegatów znaleźli się Paweł Choroszczak, Antoni
Hnatyszak i Aleksander Tkaczyk z Boguszy oraz Tadej Michalczyk i Grzegorz Skarłosz z Królowej Ruskiej. Delegacja pojechała do Warszawy.
W lipcu 1926 roku do wsi przyjechał o. Pantelejmon Rudyk, jeden z koordynatorów powrotu Łemków do prawosławia, i odprawił jedno nabożeństwo w Królowej Ruskiej. Podobno pod koniec
nabożeństwa przyjechali do cerkwi okoliczni księża grekokatoliccy. Stanęli przed ikonostasem i zaczęli upominać wiernych, że błądzą. Ludzie, ignorując kazanie, wyszli z cerkwi i oświadczyli
księżom grekokatolickim, że prawosławne ziarno właśnie wzeszło.
Kolejnym duchownym w Boguszy był ksiądz Mikołaj Dolnicki. Kiedy wyjechał, w 1927 roku, przez jakiś czas nie było nabożeństw.
Okazało się, że powrót do prawosławia wymagał od wiernych z Boguszy i Królowej Ruskiej wielu zabiegów. Po wyjeździe księdza Dolnickiego, do Warszawy pojechała delegacja obydwu
wsi.
- Ojciec wspominał, że musieli jeździć nie tylko do konsystorza, ale i do Urzędu do Spraw Wyznań, by zarejestrować parafię - wspomina.
Starania wiernych przyspieszyły krążące we wsi pogłoski, jakoby po śmierci księdza Rusyniaka władze kościelne miały przydzielić parafii kapłana rzymskokatolickiego.
Przysłano jednak nowego księdza grekokatolickiego, już będącego w celibacie Jurija Sawczuka, niechętnie odnoszącego się do prawosławia.
Stan jego parafii nie prezentował się zbyt okazale, bo w cerkwi grekokatolickiej zostało pięć ze 126 rodzin. Stefan Oleśniewicz trudnił się handlem bydłem i drewnem, swoje interesy
prowadził na polskich wsiach. Sąsiedzi z Kamionki, Ptaszkowej i Królowej Polskiej pytali go: - Ty też na schizmę przechodzisz? Jeśli tak, to nie będziemy z tobą handlować! W obawie przed
niepowodzeniem w interesach pozostał w Cerkwi grekokatolickiej.
Przechodzący na prawosławie byli przekonani, że będą modlić się w starej cerkwi. Niestety, okazało się, że prawosławnym duchownym nie wolno w niej odprawiać.
BUDOWA NOWEJ CERKWI
W 1927 roku została formalnie założona parafia prawosławna w Boguszy i Królowej Ruskiej. Dopóki nie wybudowano nowej cerkwi, nabożeństwa odbywały się w domu Kalistera Choroszczaka,
brata Pawła. W jego sadzie postawiono dzwonnicę i odprawiano liturgie. Utensylia cerkiewne, szaty i sprzęty liturgiczne oraz dzwony prawosławni, przekonani o swych prawach, zabrali z cerkwi
grekokatolickiej. Następnego dnia pojawiła się komisja z Grybowa. Policjant z urzędnikiem pytali ludzi, kto im zezwolił zabrać te rzeczy. Pewni swych racji boguszanie zapewnili, że one do nich
należą i zostały zakupione jeszcze przez ich pradziadów. Komisja sporządziła protokół i panowie odjechali. Potem wzywano niektórych mieszkańców na przesłuchania do sądu, ale wobec jednolitych
zeznań żadnych kar nie zastosowano.
Budowa nowej świątyni była wielkim wyzwaniem dla parafian i przede wszystkim o. Iwanowycza, bo okazało się, że trzeba wznosić cerkiew nie tylko w Boguszy, ale i w Królowej Ruskiej. Z
budową drewnianej cerkwi w Królowej uporano się dość szybko, natomiast świątynię w Boguszy wznoszono w latach 1932-1937.
Paweł Choroszczak urodził się w Boguszy. Jako uczeń bardzo uzdolniony ukończył gimnazjum w Grybowie, otrzymał stypendium państwowe i wyjechał na studia politechniczne do Wiednia.
Wzorce zaczerpnięte w stolicy cesarstwa postanowił przenieść na grunt rodzimy, projektując nową cerkiew.
Miała wyrosnąć z kamienia i cegły. Cegły kupowano we Florynce, kamienie łupano w znajdującym się w potoku kamieniołomie należącym do rodziców pani Marii, dachówkę sprowadzano z
Tarnowa.
Ziemię pod budowę cerkwi ofiarowali Paweł Choroszczak oraz wspomniany Stefan Oleśniewicz, ten, który ze względów biznesowych został w Cerkwi grekokatolickiej.
- U nas w domu na strychu znajdował się projekt cerkwi wykonany przez dziadka - wspomina wnuczka Pawła Choroszczaka.
Pierwszym murarzem cerkwi był Wasyl Droździak z Królowej. Umarł jednak za wcześnie i następców trzeba było szukać na polskich wsiach. Nowa ekipa stwierdziła, że cerkiew jest bardzo
solidnie budowana i przystąpiła do pracy. Teofil Droździak z Wrocławia, urodzony w 1920 roku, jako kilkunastoletni chłopiec wraz z rówieśnikami wnosił w płachtach materiału cegły na rosnące mury,
a starsi ręcznie przygotowywali zaprawę.
Sporna pozostaje data wyświęcenia cerkwi prawosławnej św Dymitra Sołuńskiego w Boguszy. Jedni podają rok 1937, inni rok później.
Niechlubnie w historii Boguszy miał się podobno zapisać Ernest Wodziński, który w bardzo przebiegły sposób przywłaszczył sobie boguski las, prawnie należący się boguszanom. Od tego
czasu za drewno na opał czy budulec chłopi musieli płacić.
Kiedy w latach siedemdziesiątych XIX wieku umierał ostatni właściciel lasu Hosz, na łożu śmierci sporządził testament w obecności żony, lekarza i notariusza. Zgodnie z jego wolą, w
przypadku sprzedaży lasu boguszanie mieliby prawo pierwokupu. Jednak dziedziczka, sprzedając las, zażądała zbyt wysokiej ceny. W efekcie na zakup grubego drewna stać było tylko Żydów. Boguszanom
pozostały cienkie gałęzie i ziemia po wyciętym lesie. Żydzi wynajęli ich do wyrębu i transportu drewna.
PAŃSKIE ZAKUSY NA LAS
Wieś w swych dziejach przechodziła kolejno w ręce polskich rodów szlacheckich. Od 1460 roku należała do rodu Jeżowskich, od 1508 - Buczyńskich, od 1529 - Pieniążków, od 1650 - Grudzieńskich, od 1752 - Wodzińskich, od 1830 - Hoszów.
KULTURA
W czasach, kiedy nie było jeszcze świetlicy, ludzie w domu Józefa Szufnarowycza organizowali spotkania, przedstawienia i zabawy. Józef Szufnarowycz był niegdyś żołnierzem armii
austriackiej. U niego znajdowało się wspólne radio, kupione za zebrane z przedstawień i zabaw pieniądze.
Stryj Jerzy Chocholak był działaczem kulturalnym i sekretarzem we wsi. Na początku lat trzydziestych tłumaczył na polski Wertep w Karpatach, bo władze w Grybowie nie zgodziły się na
wystawienie sztuki bez zapoznania się z jej treścią. Nie pozwolono też wystawić jej ponownie.
- Stryj tłumaczył na łemkowski książki wydane we Lwowie i w Ameryce. Sprowadzał polskie gazety, czytał "Wielkopolanina" i nasze "Ziemię i wolę", "Karpacką Ruś" - mówi Maria
Kobani.
Od 1935 roku, kiedy wybudowano nową świetlicę, przeniosło się do niej życie kulturalne. W świetlicy była nawet scena. We wsi rozprowadzeniem prasy zajmował się Jerzy Chocholak.
Nagonka na boguskich działaczy zaczęła się w 1938 roku. W Berezie Kartuskiej uwięziono Juliana Halkowicza, a Jerzego Chocholaka odwiedził policjant.
- Stryj, gdyby nie wojna, też znalazłby się w Berezie - wyznaje pani Kobani. Pamięta powrót Juliana Halkowicza. - Był zarośnięty i wychudzony. Usiadł przed naszą chyżą i rozmawiał z
ojcem - wspomina.
Julian Halkowicz był wielkim patriotą, przekonanym że Łemkowie powinni mieszkać na Wschodzie, bo w Polsce nie ma miejsca dla mniejszości narodowych. W 1940 roku pojechał pierwszym
transportem na Ukrainę. Pojechał też Jerzy Chocholak, który jednak po roku wrócił. Wróciła także żona Halkowicza z córką. Julian Halkowicz do 1945 roku kilkakrotnie odwiedzał rodzinę w Boguszy.
Ostatecznie w 1945 roku wszyscy musieli powrócić na wschód.
Na Łemkowszczyźnie panowała opinia, że boguszanie są bardzo zorganizowani. Garnęli się też do wiedzy. Paweł Choroszczak po studiach w Wiedniu wrócił do Boguszy. Był dyrektorem w
Szkole Rzemiosł Artystycznych w Grybowie.
- Dziadek do pracy jeździł bryczką. Więcej pomieszkiwał w Grybowie niż w Boguszy. Podnosił w Boguszy kulturę życia - mówi pani Bodak.
Paweł Choroszczak założył szkółkę sadowniczą i tworzył krzyżówki drzew owocowych. Jego dom uchodził we wsi za wzorcowy. Porośnięty winoroślą, z pokaźnym ogrodem i sadem, przyciągał
wzrok przechodniów. Obok domu znajdowały się dwa stawy rybne, nowe studnie.
CMENTARZE
Do 1947 roku we wsi znajdowały się dwa cmentarze. Jeden parafialny, drugi zrodziła cholera.
- Rodzice wspominali, że bywały lata, kiedy strasznie padało i wszystkie plony gniły. Wtedy panował głód, ludzie chorowali i umierali - mówi Maria Kobani.
Głodne lata zakończyły się na początku XIX wieku, za pamięci pradziada Jana. Po nich zapanowała cholera. Ludzie umierali masowo, a pogrzeby odbywały się bez żadnych zgromadzeń.
Duchowny nie odprowadzał ciała na cmentarz, tylko modlił się za dusze w cerkwi. Ciała nie grzebała nawet rodzina, tylko czterej wyznaczeni we wsi mężczyźni. Zbijali oni prowizoryzczne trumny i
grzebali ciała. Podobno, ratując się przed zarazą, jedli czosnek oraz dezynfekowali ręce i twarz okowitą. Cmentarz dla ofiar zarazy znajdował się obok parafialnego, za cerkwią grekokatolicką.
Kolisty teren obsadzono świerkami.
- Kiedy wyjeżdżaliśmy w 1947 r., te świerki były już wysokie i grube. Musiały mieć dobre sto lat. Dziś nie ma po nich śladu - wspomina pani Maria.
Cmentarz parafialny został wpisany na listę zabytków. Spoczywają na nim kości sławnych mieszkańców Boguszy. Tu też zostali pochowani pradziad pani Marii Jan Chocholak, dziadek
Michał, Tadej Prokopczak, Cyfrian - przedostatni wójt w Boguszy. Do dziś zachowały się na nim dwa stare pomniki z kamienia.
Dziś cmentarz jest zadbany i otoczony murem. Zatroszczyły się o niego władze gminne i ksiądz Mieczysław Czekaj. Pani Maria pamięta jak wygladał w 1973 roku:
- Krzewy i chwasty zdawały się pochłaniać wszystko - mówi. (cdn)
Anna Rydzanicz
fot. archiwum Marii Kobani i Lubomiry Bodak
Przegląd Prawosławny nr 11 (listopad 2005)