Dzisiejszy dzień to istne szaleństwo. Wręcz wyczyn zaplanowany przez DiDF. Kiedy D(r.ż.) przedstawiała mi przez telefon plan dzisiejszej wyprawy, skomentowałam to zaraz do Mężczyzny, Który Kiedyś
był Chłopcem:
- Wiesz, DiDF wydaje się, że wciąż mamy naście lat, wyznaczyli trasę na tydzień, a nie na jeden dzień.
Wszyscy postanowiliśmy wchłonąć Beskid Niski w jak najkrótszym czasie. Wyrównać braki spowodowane omijaniem tego bogatego w piękne krajobrazy, kulturę, historię i architekturę wschodniego skrawka
Beskidów.
Beskid Niski to jeden wielki cmentarz wojenny z lat I wojny światowej. Według informacji z tablicy informacyjnej, na linii frontu, który tamtędy przeszedł do czasów obecnych zostało 365
cmentarzy. O ilości ludzi, którzy polegli, nie wspomnę. Cmentarze są miejscem wiecznego spoczynku żołnierzy wszystkich ścierających się wojsk: armii austro-węgierskiej, pruskiej, rosyjskiej
no i oczywiście Żelaznej brygady złożonej z naszych legionistów. Dla swady napisałam Żelaznej, ponieważ wszyscy znają ją jako Karpacką.
Będąc w Austrii natknęliśmy się na pomnik postawiony pamięci żołnierzy austriackich, bohaterów narodowych walczących we wszystkich ważnych dla tego kraju bitwach. Aż dwie spośród wymienionych
toczyły się na ziemiach polskich: pod Gorlicami i pod Limanową (1914 i 1915). Miałam bardzo mieszane uczucia oglądając ten pomnik. Zastanawiałam się, czy postawiono go dla wrogów, czy też nie.
Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem, interesując się w historii świata najciekawszymi dla niego, bo batalistycznymi aspektami, tłumaczył mi, że nie jest to z pewnością pomnik postawiony naszym
wrogom. Sama od tamtej pory dużo czytałam i poszukiwałam. Doszłam do wniosku, że czasów, które przeszły nigdy nie da się jednoznacznie ocenić.
Dzisiaj echa tamtych lat dla nas rozbrzmiały żywym ogniem artyleryjskim i ostrzałem ścierających się frontów. Nawiedziliśmy kilka cmentarzy wojennych oraz przeszliśmy ścieżką dydaktyczną prowadzącą przez okopy. Tuż pod szczytem Magury Małastowskiej znajduje się najurokliwszy zapewne ze wszystkich cmentarzy, choć nie widziałam ich wiele. Na leśnej polanie, ma się wrażenie, że w niegdysiejszych okopach, usypano wielki kurhan z kamieni. Kurhan stanowi pomnik, bo groby są przed nim. Usypane kopce dawno zrównały się z ziemią, a o tym, że są świadczą kamienie poukładane na obwodach mogił.
Prawosławne i łacińskie krzyże znajdują się tylko gdzieniegdzie. Cały cmentarz otoczony jest murem z kamieni. Sam mur zaś jest struktury kurhanu: tworzą go kamienie skalne poukładane jeden
na drugim. Jedynym spoiwem jest mech, który zarósł kamiennych, milczących świadków tamtych wydarzeń, bo nie ma się wątpliwości, że ten cmentarz jest autentykiem tworzonym w gorących momentach
morderczej walki, w chwili przechodzenia linii frontu.
Jak we wszystkich tego typu miejscach, które chciałoby się, by rozdzierały ciszę krzykiem, panuje niesamowity spokój. Wręcz nieziemski. Jakby wielka tragedia, która rozgrywała się w tych
zaczarowanych bólem i cierpieniem miejscach położyła na zawsze zasłonę milczenia nad bolesnym losem tamtych bohaterskich nieszczęśników.
Taką samą ciszę słychać było na wzgórzu w Mathausen - na terenie byłego nazistowskiego obozu koncentracyjnego.
Z Magury można się było przedostać górami do Wysowej, ale my byliśmy ograniczeni samochodem, toteż musieliśmy do niego wrócić i przejechać do miejsca, które było punktem wyjścia do dalszej
wędrówki.
Robiąc skrót Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem zawiózł nas wprost do Hańczowej. W Hańczowej stoi sobie, jakby nigdy nic i pewnie nie zdając sobie z tego sprawy, perła sztuki sakralnej
Łemkowszczyzny - przepiękna stara cerkiew drewniana, której początki datuje się na pierwszą połową XVII wieku. Posiada najbogatszą polichromię ze wszystkich cerkwi, jakie do tej pory udało nam
się zobaczyć. Ikonostas robi ogromne wrażenie. Przez okno sączy się światło, którego źródła nie trzeba się domyślać - jest światłem Światłości Świata.
Do wnętrza tej prawosławnej świątyni wpuścił nas mężczyzna mieszkający obok, który, gdy tylko zobaczył przez okno swojego domu, że zatrzymujemy się przy cerkwi, natychmiast wyszedł nam naprzeciw.
Podejrzewam, że jest księdzem, ale jakie to ma znaczenie?
Potrzeba nam było dostać się do Wysowej, by pójść na św. Górę Jawor. Święta Góra Jawor jest beskidzką Grabarką dla Łemków. Dokonało się na niej objawienie, tryska z niej źródło cudownej wody, która uzdrawia chorych. Postawiono kaplicę Bogarodzicy, a źródełko ocembrowano studnią. Ważny na Świętej Górze Jawor jest również krzyż, który Najświętsza Panienka nakazała postawić kobietom, którym się objawiła w 1925 roku. Od kilkunastu lat, tak się składa, że w rocznicę dnia, w którym z Mężczyzną, Który Kiedyś Był Chłopcem powiedzieliśmy sakramentalne "tak", na św. Górę Jawor przybywają pielgrzymki młodych prawosławnych. Pielgrzymi zostawiają oczywiście krzyże, które zaczęły tworzyć nowy las wokół kaplicy, obok tego bukowo - jodłowego. Może wybierzemy się kiedyś w dzień naszej rocznicy na taką procesyjną pielgrzymkę? Na Świętą Górę Jawor przybywają ponoć pielgrzymi z całego świata, różnych wyznań. Przecież Matka nie dzieli swoich dzieci, według naszych, ludzkich podziałów - kocha wszystkie.
Spacer po szlakach Beskidu Niskiego w gorący wrześniowy dzień niedzielny dostarczył wrażeń, które trudno ubrać w słowa. Trzeba by przede wszystkim napisać o przepięknych widokach i trudzie, jaki
do ich podziwiania prowadzi. Trzeba by też napisać o zmęczeniu, które na szlaku jest nieodzowne. O bólu doznanym przy dotykaniu historii i radości, że się ją wreszcie mogło dotknąć. O ciszy
panującej na wszystkich szlakach i pustce pogłębiającej kontemplację tego wspaniałego zakątka naszego kraju. I wreszcie o radości dzielenia tych pięknych chwil z osobami bliskimi sercu przez
miłość, czy przyjaźń. I o pogłębianiu wszystkich tych uczuć przez wspólny wysiłek wędrówki i jedynej w swoim rodzaju modlitwy dziękczynnej skierowanej ku Stwórcy oraz Pani przemierzanych łąk,
zamkniętej w kłosach traw, co jeszcze nie skoszone kołyszą się nad ziemią.
I jak tu nie chwalić Boga za wszystkie dary, którymi obdziela swoje dzieci?
Tekst i zdjęcia Dorota Wolanin