Wielkie święto Łemków / Anna Radziukiewicz.- Przegląd Prawosławny, 2003, nr 10
Szósty września był dla Łemków wielkim świętem. Syn tej ziemi, arcybiskup Łemków Adam, mówił tego dnia w Gorlicach do rodaków i gości: - Dziś, gdy modliliśmy się w czasie Liturgii, miałem łzy w oczach. Boże święty - myślałem - jakiś Ty wszechmocny. Ludzi z różnych stron świata zwołałeś, żeby tu modlili się w dziewiątym roku po kanonizacji męczennika tej ziemi, świętego Maksyma Gorlickiego i w dwudziestym od utworzenia jeparchii przemysko - nowosądeckiej. Gdybyście moi drodzy wiedzieli, w jakich trudach rodziła się nasza jeparchia i kanonizacja świętego, powiedzielibyście: "Boże, ja od prawosławia nigdy nie odejdę, bo moje prawosławie to krzyż, jaki każe nieść Chrystus". A Chrystus, gdy nas kocha, mówi: "Weź krzyż i idź za Mną".
Wzięliśmy krzyż i nie rzuciliśmy go wpół drogi. Na nas przypadło odrodzenie prawosławia na tej ziemi. Nie mieliśmy nawet czego do garnka włożyć, ale o swoich cerkwiach nie
zapomnieliśmy. Remontowaliśmy je, choć nam mówiono, że one nie nasze. I gdybyśmy ich nie podnieśli z ruin, już by ich nie było. Budowaliśmy nowe - z wielkim trudem.
Tych słów, spod serca wyjętych, słuchał metropolita Sawa, urodzony na ziemi nie mniej obolałej, starosta sanocki, starosta gorlicki, burmistrz Gorlic, konsul USA, słuchali ludzie z
Gorlic i wsi rozsianych po całej Łemkowszczyźnie, słuchali pielgrzymi z Bielska Podlaskiego, Białegostoku, Lwowa i Kijowa. I słuchał ich metropolita Prawosławnej Cerkwi Ameryki Herman. Był on w
Gorlicach i dziewięć lat temu, kiedy kanonizowano o. Maksyma. Wtedy był arcybiskupem Filadelfii i Wschodniej Pensylwanii. Bo ta ziemia jego też woła. Jego rodzice urodzili się po drugiej stronie
Karpat, dziś na zachodniej Ukrainie. Poprzednik Hermana, metropolita Teodozjusz, jest również Karpato-Rusinem. Jego przodkowie byli związani ze Smolnikami, tymi koło Komańczy w powiecie
sanockim.
Jeszcze jest jeden wielki człowiek amerykańskiej Cerkwi, też Karpato-Rusin, kanonizowany w tym samym roku co św. Maksym - św. Aleksy Toth. Urodził się półtora wieku temu w rodzinie,
w której ojciec i brat byli duchownymi, a wuj biskupem, wszyscy Cerkwi unickiej. On jednak, już w Ameryce, wraz ze swoimi parafianami wrócił w 1891 roku do prawosławia. Na jego rodzinnej ziemi w
Cesarstwie Austro-Węgierskim taki proces był w tamtych latach jeszcze niemożliwy. Decyzja św. Aleksego zachęciła wielu unitów z całych Stanów do pójścia w jego ślady. Tylko on sam przyjął do
prawosławia około piętnastu tysięcy unitów. Ten ruch miał wielki wpływ na kształtowanie się Cerkwi prawosławnej w Ameryce.
Chyba dlatego władyka Sawa, zwracając się do władyki Hermana, powiedział: - Lecąc ze Stanów Zjednoczonych w tym miejscu chcieliście być jak najszybciej. Chcieliście wznieść modlitwę
wspólnie z miłującym Boga narodem łemkowskim.
- Podczas podróży wspominałem ludzi o głębokiej wierze, którzy z tej ziemi do Ameryki wyjechali - mówił metropolita Herman. - Gdy tu stanąłem, ich historie jak żywe stanęły przed
moimi oczami. Powinniście być dumni, że ludzie z tej ziemi tworzyli Cerkiew w Ameryce, że miłość, wiarę w Boga i oddanie, które stąd wynieśli, siali później za oceanem.
Ile tysięcy Karpato-Rusinów wyjechało do Ameryki? - nie trafiam na takie dane. Wyjeżdżali głównie pod koniec XIX i na początku XX wieku. Dziś przyjeżdżają ich wnukowie. Wędrują po
karpackich wsiach i miasteczkach po obu stronach granicy, po słowackiej również. Nauczycielka Danuta Dziubina, która uczy w Gładyszowie polskiego i łemkowskiego, a także otwiera drzwi swojej
agroturystycznej kwatery, uczy gości zza oceanu najprostszych zdań po łemkowsku, jak to: "Boże, daj zdrowia". Ale spotyka czasem i takich, którzy pięknie mówią po łemkowsku, a to dlatego, że
rodzice zostawiali angielski za progiem swych domów.
6 września do Gorlic przyjechali też ludzie zza wschodniej granicy, fakt niewielu, wśród nich Petro Michajłowicz Kohut ze Lwowa. To jego władyka Adam nagrodził gramotą za
duchowe wspieranie przy odbudowie jeparchii.
- Ze wschodu otrzymywaliśmy pomoc duchową, z zachodu materialną - zauważa władyka Adam. - Bez jednej i drugiej nie bylibyśmy w stanie tyle na tej ziemi dokonać.
Wyjazdy Łemków na wschód pozostają w żywej pamięci tych, którzy dziś przyszli na Liturgię do Gorlic.
Gdy druga wojna dogorywała, niby dobrowolnie, ale naprawdę pod karabinami, cały pas wschodniej i południowej Polski opuściło 550 tysięcy ludzi. Ilu wśród nich Łemków?
Stefan Telep, który przyjechał tu na święto z Pielgrzymki, odległej od Gorlic gdzieś o trzydzieści kilometrów, mówi o swojej wsi: - Sowieci chodzili zwłaszcza do starszych ludzi. Ci,
jak zwykle spragnieni hektarów, pytali: "Ziemia jest?" "Jak okiem siegnąć! Chorosza!" - zachęcali. Niektórzy łakomili się na nią. Opornych straszono. Strzelano po domach, pomnikach na cmentarzu.
Do dziś widać dziury.
W końcu ludzie uradzili - jak jedziemy, to wszyscy. Zostało tylko kilka rodzin mieszanych. Rozpierzchli się po całej Ukrainie, aż po Saratów. W Pielgrzymce przed wojną było 180
numerów. Z Ukrainy wrócił tylko ojciec Stefana Telepa, Grzegorz. Jemu się udało. Uratowała go niemiecka maszyna do szycia. Pracował w Doniecku i tam trafiła się nauczycielka, która miała
pieniądze i kupiła od niego maszynę. Przy granicy zapłacił kobiecie, która pokazała mu, kiedy i którędy ma przekroczyć granicę. Do domu przyszedł piechotą.
Potem opowiadał o pracy w kołchozie, jak to siedmiu Łemkom kazano kosić kosami pszenicę, a za każdym szedł partyjny propagandzista i czytał gazetę. Albo o tym, jak zachęcali
przez cały tydzień: Koś, a na woskresienije budiet chaładziec. Nie wiedzieli, co to chaładziec, myśleli, że to może festyn. Otrzymali po kawałku galarety.
Inaczej było u Oli Telep, żony Stefana, jej babcia była w czasie rewolucji w Rosji. Kiedy przyszli Sowieci do jej domu w Bartnem, powiedziała: "Na progu mnie zastrzelcie, a na
Ukrainę nie pojadę". Strzelili w ścianę domu.
Ojca Stefana Telepa w 1947 r. wywieziono na zachód. Wracał do swojej Pielgrzymki od razu, kiedy po pięćdziesiątym szóstym roku uniesiono nieco dla Łemków szlaban. Uniesiono go tylko
w województwie rzeszowskim. Wojewoda krakowski nie życzył sobie powrotu Łemków.
Telepowie wyruszyli z zachodu z jednodniowym synkiem Stefanem. Zapisali, że Stefan urodził się w Pielgrzymce.
Trzy lata zabiegał Grzegorz Telep, do sześćdziesiątego pierwszego roku, o otwarcie cerkwi w Pielgrzymce. Przeżył siedemnaście sądowych rozpraw, otwierał drzwi urzędników w Gorlicach
i Warszawie, a ci wykorzystywali każdy powód, by cerkiew zostawić zamkniętą, a najbardziej chcieli ją rozebrać. Pierwsi duchowni przyjeżdżali do Pielgrzymki z Warszawy. Wśród nich metropolita
Sawa, ojcowie Jerzy Klinger, Antoni Tatijewski. Prawosławni z Pielgrzymki odremontowali cerkiew i pobudowali plebanię. Jest ich teraz we wsi siedem rodzin, katolików zaś ponad 130. Przed wojną
prawie wszyscy byli unitami, tylko kilka rodzin mieszanych.
- Od 1692 r., czyli od czasów przyłączenia prawosławnej diecezji przemyskiej przez Innocentego Winnickiego do Kościoła unickiego, unia panowała na tych ziemiach do lat 20. ubiegłego wieku
niepodzielnie?
- Ona do wszystkich łemkowskich wsi nigdy nie weszła - odpowiada Stefan Telep. - Moja babcia jest z rodziny Szkuratów - uzupełnia Ola Telep, urodzona w Bartnem. - Babcia żyła długo i
zawsze powtarzała, że część jej rodziny nie wytrzymała naporu unii, opuściła Bartne i wyjechała na Ukrainę. W tej właśnie rodzinie przyszedł na świat Dymitr Szkurat, który od Bartnego, po
łemkowsku Bortne, przybrał pseudonim Bortniański i w całym prawosławnym świecie zasłynął jako kompozytor cerkiewnej muzyki. Dziś w sali domu parafialnego w Gorlicach duży plakat głosi: "Powrót
Bortniańskiego do Bartnego".
Robię zdjęcie rodzinie Telepów. Jest córka Stefana Anna i syn Serafim (Bogdan) , mnich ujkowickiego monasteru. - To dobry wybór - mówi matka - choć życie mnicha jest ciężkie.
Ola Telep urodziła Bogdana na Spasa, tuż przed Liturgią.
Na Liturgię do Gorlic przyjechał też Iwan Felenczak z Bartnego. Bartne w linii prostej dzieli od Pielgrzymki około dziesięciu kilometrów, dzielą też lasy i góry, więc trzeba jechać
okrężnie przez Gorlice.
Przed wojną Bartne ciągnęło się na pięciu kilometrach długości. Pierwszy transport z bortnianami pojechał w 1947 roku w okolice Braniewa w Olsztyńskie, drugi dotarł w okolice
Legnicy, trzeci Gdańska. Iwan Felenczak osiadł we wsi Lisiec koło Zimnej Wody. I chociaż osiedlano w jednej wsi nie więcej jak cztery rodziny, Lisiec był wyjątkowy. Przyjął 36 rodzin. Władze nie
miały gdzie osiedlić przybyszy z Łemkowszczyzny. Było tak, że nawet człowieka z Bartnego wybrano na przewodniczącego gromadzkiej rady narodowej w Zimnej Wodzie. Iwan pracował w niej jako
urzędnik.
Felenczakowie wrócili do Bartnego w pięćdziesiątym siódmym roku. Byli trzecią rodziną, która zdecydowała się na powrót. Akurat było święto odrodzenia - 22 lipca, we wsi zabawa. Polscy osadnicy
chcieli pobić Łemków. Nie udało się. Bo we wsi mieszkało jeszcze kilka rodzin łemkowskich, których nie wymiotła Akcja Wisła - wystarczyło udowodnić, że ktoś w rodzinie, mąż lub żona, jest
Polakiem albo że się urodził w Ameryce. Wszyscy Łemkowie stanęli murem. 46 rodzin wróciło. Polscy osadnicy sami zaczęli składać podania do urzędu w Gorlicach o przeniesienie ich do Gorlic albo na
Podhale.
- Najwięcej wróciło Łemków do gorlickiego powiatu - mówi Iwan Felenczak. - Przewodniczącym rady narodowej w Gorlicach był Michaluk, były partyzant, Polak. To on tak łaskawym okiem
patrzył na powroty. Za karę przeniesiono go do Krosna. Jeszcze dzisiaj z nim się spotykam. To dobry człowiek.
- Dużo katolików mieszka teraz katolików w Bartnem? - pytam.
- Zaraz porachuję: Tumijewicz i jego syn to dwie rodziny, dalej koło cerkwi mieszka jeden i jeszcze jeden na końcu wsi, ale jego mama paschę na naszą Wielkanoc święciła.
Unitów w Bartnem nie ma. W 1928 roku Bartne przeszło na prawosławie. To o tym między innymi procesie pisał pracę magisterską syn Iwana Julian Felenczak. Chociaż skończył ekonomię na
Uniwersytecie Jagiellońskim, pracę pisał na temat prawosławia na Łemkowszczyźnie w dwudziestym wieku.
Z Bartnego pochodzi jeszcze jeden Julian Felenczak - z rodziny żony Iwana - służy w cerkwi w Morochowie i Szczawnem koło Sanoka.
- Przyjeżdżajcie do nas - zachęca Iwan Felenczak. - Chaty odbudowane, teren przepiękny.
Nie wiem, czy Stefan Kaszczak przyjechał na Liturgię do Gorlic ze Żdyni (30 km). Spotkałam go w przeddzień uroczystości w Gorlicach po długim wieczornym nabożeństwie w cerkwi w Żdyni
i na grobie św. Maksyma Gorlickiego.
Stefan Kaszczak wrócił do Żdyni spod Gorzowa Wielkopolskiego po dziesięciu latach wysiedlenia. Wrócił na najgorszą ziemię, same skały, które z daleka omijali osadnicy. Nie miał
chaty. A dziewięć hektarów lasu, który jego dziadek skupował za dolary zarobione w Ameryce, stały się własnością państwa. Dziś w Żdyni gospodarzy on i dwóch synów. Z żoną mieszka w niewielkiej
drewnianej chacie, a synowie pobudowali sobie nowe domy. Jeden z nich gospodarzy na trzydziestu pięciu hektarach kupionych od agencji rolnej.
Stefan Kaszczak ciągle walczy o swoje dziewięć hektarów lasu. Drogo go ta walka kosztuje.
Dziś w Żdyni, we wsi, w której urodził się św. Maksym Gorlicki, jest gdzieś pół na pół prawosławnych i katolików. Klucze do pounickiej cerkwi z XVIII w. mają prawosławni. Służy w
niej o. Arkadiusz Barańczuk, ale modlą się też i katolicy. Im prawosławni udostępniają cerkiew. Ale jej remont, m.in. kopuły i bardzo kosztowny ikonostasu, prowadzą tylko prawosławni. 20 tys.
złotych na jego rekonstrukcję dał wojewoda małopolski. Formalnie cerkiew jest ciągle własnością państwa, tak jak jeszcze 23 inne w diecezji przemysko - nowosądeckiej.
Na Podkarpaciu są teraz 34 cerkwie. 24, jako pounickie, stanowią własność państwa. To w ich kontekście władyka Adam mówi: - Na tej ziemi prawosławia miało nie być, ale ono wróciło do
ruin, stajni, magazynów, bo na takie obiekty zamieniano cerkwie. Władze nawet starały się nas wyprzedzać, w wielu miejscach równając cerkwie z ziemią, jak w Łazach, Nakle, Lesku, albo przekazując
je rzymskim katolikom, chociażby w Tylawie, Rozdzielu, Ustrzykach Dolnych, a nas informując, że ze względu na brak obiektu sakralnego erygowanie parafii jest niemożliwe. Wszystkie te 24 cerkwie
wymagały odbudowy lub remontu.
Gdyby nie te zabiegi, już by ich nie było.
Dziesięć cerkwi pobudowali prawosławni na Podkarpaciu od podstaw - pięć w latach trzydziestych i pięć po 1983 roku.
Cerkiew w Gorlicach wraz z domem parafialnym można nazwać duchowym i kulturalnym centrum Łemkowszczyzny. W 1986 roku rozpoczęto jej budowę. Po trzech latach zamrożono, bo władze
miasta zplanowały, że dokładnie przez cerkiew ma przebiegać objazdówka. Na szczęście planów nie zrealizowały.
W 1992 roku cerkiew stała gotowa i od razu rozpoczęto budowę wielkiego domu parafialnego. Dom, oprócz dwóch mieszkań, mieści salę koncertową, muzeum w podziemiach, bibliotekę
diecezjalną, pokoje dla pielgrzymów.
- Kilkanaście lat temu w tym miejscu stała woda - mówił podczas Liturgii w Gorlicach władyka Adam - i nawet przez myśl nikomu nie przyszło, że stanie tu cerkiew.
Zaczęło się wszystko chyba od Polan. W 1971 roku katolicy przejęli tam cerkiew i gdy gość ze Szwajcarii, pastor Eugene Voss, szef Instytutu Glaube in der 2.Welt, zobaczył modlących
się pod płotem prawosławnych, obiecał pomoc. Słowa dotrzymał.
- Bez pomocy Szwajcarów ta cerkiew by nie powstała - mówi dziś o. Roman Dubec, proboszcz parafii w Gorlicach, liczącej niewiele ponad trzydzieści rodzin z Gorlic i trzech pobliskich
wsi.
Polany z Gorlicami łączy jeszcze ikonostas.
- W dawnej grekokatolickiej cerkwi w Polanach, kiedy erygowano parafię prawosławną, nie było ikonostasu. Przywieziono go z muzeum w Łańcucie, pochodził ze starej, rozebranej cerkwi
bieszczadzkiej. Ale przed odebraniem cerkwi przez katolików nie zdążono go postawić. Leżał w piwnicy, był w opłakanym stanie. O ikonostas poprosił katolików o. Bazyli Gałczyk, który wówczas
służył w Gorlicach. I tak trafił do Gorlic. Jest teraz odnawiany.
- Każdego roku coś nam przybywa, w ubiegłym ogrodzenie i nagłośnienie - mówi o. Dubec.
Ale zdaje się bardziej niż inwestycje cieszy go, że cerkiew i dom są napełnione życiem. Tu działa młodzieżowe bractwo, Prawosławna Organizacja Sportowa, ośrodek kultury prawosławnej
Elpis proponuje koncerty i wykłady. I to właśnie Elpis rozpoczął w ubiegłym roku wielki projekt remontu łemkowskich cmentarzy "Pamięć silniejsza od śmierci". Zaczęto od Radocyny. Po Akcji Wisła
pozostała po tej wsi tylko pusta, zdziczała dolina, stare drzewa owocowe, krzyże przy drodze i cmentarz. Ten cmentarz rok temu został wyremontowany. W tym roku został odnowiony cmentarz w
Chylowej. Czekają kolejne - w Banicy, Długiem, Lipnie, czyli w łemkowskich wsiach, które istnieją już tylko w pamięci.
Wielkie święto Łemków szóstego września w Gorlicach trwało długo. Po Liturgii zgromadziło jeszcze wielu w sali domu parafialnego przy wspólnym obiedzie i, jak to u Łemków zwykle
bywa, również przy strawie artystycznej. Po słowach władyki Adama, przybliżających historię odnowienia jeparchii, pięknie śpiewał chór pod dyrekcją Marianny Jary, a Piotr Trochanowski opowiedział
historie Łemków, proponując dziecięcy spektakl.
Tekst i zdjęcia Anna Radziukiewicz
Przegląd Prawosławny nr 10 (październik 2003r.)
↑ Kliknij, aby przejść ↑
do Przeglądu Prawosławnego