Trzy żywoty świątyni /Anna Rydzanicz.- Przegląd Prawosławny, 2004, nr 6
Stąd sześćdziesiąt pięć kilometrów do granicy z Niemcami, 120 do Berlina, a do Warszawy aż 430. Pośrodku wsi Brzoza, w powiecie strzelecko - drezdeneckim, stoi stara świątynia w stylu romańsko - gotyckim. Dziś jest cerkwią prawosławną św. Michała Archanioła, ale zanim nią została, była kościołem rzymskokatolickim i ewangelicko - augsburskim.
Historia niewielkiego kościółka, położonego w centrum wsi, integralnie splata się z historią Brzozy, a w zasadzie Bierholz, pod taką nazwą wpisano miejscowość w 1357 roku do księgi
ziemskiej margrabiego Ludwika Starszego i jest to najstarsza wzmianka o niej. Wówczas wieś liczyła 95 łanów, co świadczy o jej znacznej wielkości w tamtych czasach. Szacuje się, że kościół
pochodzi z drugiej połowy XIII wieku lub przełomu XIII i XIV wieku, co potwierdza nie tylko jego romańsko-gotycka architektura.
- Kiedy w ubiegłym roku zbiliśmy tynki, skrywające naturalną urodę budynku, na narożnym kamieniu od strony zakrystii, gdzieś na wysokości pół metra, ukazał się mały krzyż maltański -
mówi ksiądz Artur Graban, proboszcz parafii w Brzozie.
Zgodnie z rycerską tradycją, w ten sposób oznaczano miejsce pochówku fundatorów kościoła. Tak więc w tym miejscu, w średniowiecznej krypcie, spoczywają prochy jej założycieli, być
może
potomków uczestników wypraw krzyżowych.
Przy okazji światło dzienne ujrzał wlot wentylacyjny do krypty. Niestety, nie udało się dotrzeć do środka.
Dokładnie nie wiadomo, kiedy właściciele wsi wraz z jej mieszkańcami przeszli na protestantyzm. Na pewno zabudowa miejscowości zmieniła charakter podczas wojny trzydziestoletniej, po
pożarze z 1659 roku, który doszczętnie strawił wieś, zostawiając tylko częściowo mury świątyni. Zachowała się zachodnia ściana kościoła ze wspomnianym krzyżem maltańskim i wlotem wentylacyjnym.
Kroniki nie podają, kiedy odbudowano kościół. W 1751 roku przebudowywano wieżę. Nie wykluczone, że wtedy rozbudowano nawy, by ostatecznie wnętrzu nadać późnobarokowy charakter.
Od 1756 roku do drugiej wojny światowej pobliski folwark wraz z zespołem pałacowym i parkiem należał do rodziny von Steinkellerów. Jej członkowie spoczywają w drugiej krypcie,
przy samej ścianie kościoła, dokładnie pod zakrystią. Jeszcze po wojnie prowadziły do niej drzwi, ale w latach 50. ubiegłego wieku całkowicie je zamurowano, tak jak i okna krypty.
- W ubiegłym roku, podczas prac remontowych, zburzyliśmy zamurowane wejście i weszliśmy do środka. Okazało się, że spoczywają w niej, w czterech dużych i jednej małej trumnie z
przełomu XVIII i XIX wieku
członkowie protestanckiego rodu von Steinkellerów,
tych którzy przyczynili się do wskrzeszenia świątyni po pożarze, rozpoczynając jej drugi żywot - mówi ksiądz Graban. Teraz przez kraty odsłoniętych okien można zobaczyć dobrze
zachowane trumny. Podobno z kościoła do pałacu prowadziło podziemne przejście, z którego właściciele folwarku korzystali zimą. Pałac otaczał czterohektarowy park, na skraju którego stoi
kościół.
Dobra rodziny przetrwały do 1945 roku, kiedy to żołnierze radzieccy, w drodze na Berlin, wysadzili pałac w powietrze.
”Bierholz opuścili Niemcy, a w powojennej Brzozie zaczęli osiedlać się obywatele z poznańskiego i zza Buga. Ich potrzeby duchowe zaspokajał kościół rzymskokatolicki w odległych o
trzy kilometry Strzelcach Krajeńskich, tak więc opuszczona świątynia stała bezużyteczna.
- Nic się w kościele nie działo poza tym, że dzwon o 12. oznajmiał pracownikom miejscowego PGR-u przerwę w pracy - wspomina Maria Gluz, mieszkająca w sąsiedztwie obecnej cerkwi córka
nieżyjącego cerkiewnika Pawła Młynaryka.
Teraz u niej parafianie przechowują klucze do świątyni, żartobliwie nazywając ją cerkiewnikiem w spódnicy.
- Było to miejsce schadzek wszelkich wiejskich męt społecznych - uzupełnia Stefan Dzwińczyk, psalmista cerkiewny.
Starsi parafianie pamiętają ściany pokryte nieprzyzwoitymi napisami, mnóstwo śmieci, ślady po libacjach, zapach fekalii. Miejsce straszyło wyglądem i urągało swemu dotychczasowemu
świętemu przeznaczeniu.
W 1947 r. w wyniku Akcji Wisła w okolice przesiedlono około dwóch tysięcy Łemków. Zagubieni mieszkańcy Żdyni, Regietowa, Śnietnicy, Kunkowej, Bartnego, Folusza i Krempnej, osiedleni
teraz w Brzozie, pobliskich Strzelcach, Wełminie, Zdroisku, Przyłęgu, Różankach, Górkach Noteckich
chcieli mieć swoją cerkiew.
- Do Warszawy, do metropolii z prośbą o erygowanie parafii pojechali w 1952 roku pan Jedynak, Padwa, Dziubyna i Sysak. Dostali zezwolenie i w tym samym roku można było odprawić
pierwsze nabożeństwo - mówi Maria Gluz.
Inicjatorem założenia parafii w Brzozie był ksiądz Mikołaj Poleszczuk. Widząc chęć wiernych, nie tylko prawosławnych, ale i grekokatolików, posiadania własnej cerkwi, pomógł w
załatwianiu formalności. On też od 1952 roku do połowy 1958 był tu proboszczem. Pierwsze nabożeństwo odprawiono w listopadzie na świętego Michała.
- Na pierwsze nabożeństwa przychodziło bardzo dużo ludzi. Jeszcze nikt nie wrócił w góry, ani nie wyjechał do Ameryki. Cerkiew była tak nabita, że ludzie na dworze stali, bo się nie
mieścili. Był płacz, bo tu ludzie długo cerkwi nie mieli - wspomina psalmista Dzwińczyk.
Pierwszym psalmistą został Jan Potocki. Urodzony w 1900 roku w Brunarach, ukończył grekokatolicką szkołę dla psalmistów, powszechnie nazywaną szkołą diaków lub żaków, w Przemyślu. Od
połowy lat dwudziestych do wysiedlenia dyrygował chórem i był psalmistą w cerkwi grekokatolickiej w rodzinnej wsi. Do Brzozy dojeżdżał ponad dwadzieścia kilometrów z podgorzowskich Różanek.
- Był mocnym Łemkiem. Nie bał się swoich słów. Przeszedł do cerkwi prawosławnej, gdzie nie było komu śpiewać. I w tej cerkwi już pozostał, zachowując melodie, jakie śpiewano w górach
- tak swego stryja wspomina starosta Jan Potocki.
Diak Potocki był człowiekiem bardzo oddanym cerkwi. Swoją misję w Brzozie pełnił prawie czterdzieści lat, nawet gdy miał już problemy ze słuchem. Zmarł w 1991 roku.
- Stryj bardzo cenił sobie to swoje wykształcenie, kosztowało go ono wiele wyrzeczeń. Nie chciał przekazać swojej wiedzy tak zwyczajnie. Uważał, że inni powinni na to zapracować
godzinami ćwiczeń, podobnie jak on. Stryj w domu na skrzypcach sam komponował melodie, ustalał tonacje - wyznaje jego bratanek.
Pałeczkę po nim przejął Stefan Dzwińczyk, w zasadzie samouk, którego dziadek ze strony matki, Antoni Obszarski, był przed wojną psalmistą w cerkwi św. Łukasza w Leszczynach.
W 1957 roku dwudziestoletni wówczas Dzwińczyk wrócił z rodzicami do rodzinnej Kunkowej.
- Ludzie z Kunkowej chcieli wracać prawie wszyscy. Nieważne, czy człowiek miał chyżę, czy mieszkał w niej już góral spod Łęcznej. Chęć powrotu była wielka - wspomina.
Wszystkie sprzęty załadowali do wagonu towarowego i po dziesięciu latach pojechali w drugą stronę.
- Wysiedliśmy w Gorlicach. Jechaliśmy przez Ropę. Pamiętam to jak dziś. Niektórzy Polacy krzyczeli za nami: Wściekłe Rusiny wracają!
Jednak Kunkowa nie była już tą samą wsią, wiele domów rozebrano, w pozostałych osiedlono górali. Były też problemy z odprawianiem nabożeństw w miejscowej cerkwi, do której zaczęli
rościć pretensje księża rzymskokatoliccy. Wywiązał się spór, który zażegnali urzędnicy z Gorlic. Cerkiew przyznano Łemkom.
Stefan Dzwińczyk powrócił do Strzelec na początku lat sześćdziesiątych, bo tu założył rodzinę.
Urodzony w 1918 roku w Regietowie Eliasz Dziubak do dziś w swoim domu, w Zdroisku
przechowuje z namaszczeniem krzyż z kopuły cerkiewnej
nie istniejącej już cerkwi św. Michała w Regietowie. Czerstwy staruszek przynosi z drugiego pokoju niewielki metalowy przedmiot, kładąc na stole wyznaje z żalem:
- Jak rozebrali cerkiew w Regietowie, blacha z kopuły cerkwi leżała na ziemi, to oderwałem ten krzyżyk i zabrałem ze sobą. Cerkiew rozebrali, chyże też.
Parafianie starali się od początku przekazać do cerkwi cząstkę rodzinnej wsi. Dziś w samej Brzozie najwięcej prawosławnych, dziesięć rodzin, to potomkowie dawnych mieszkańców Żdyni,
korzenie pozostałych pięciu rodzin prowadzą do Regietowa.
- Jak cerkiew została tu zorganizowana, przyciągnęła ludzi takich bardziej świadomych. Wyjeżdżali w góry potajemnie, przywozili Ewangelię, utensylia cerkiewne - wspomina pan
Dzwińczyk.
Starą Ewangelię z 1640 roku przywieziono z Regietowa. Pamiętająca jeszcze czasy powstania Chmielnickiego służyła wiernym do 1999 roku, prawie przez cztery wieki.
- Litery w niej były już mocno zamazane, zlewały się wyrazy. Trudno było czytać - mówi ksiądz Graban.
Kupiono nową, a ten zabytek piśmiennictwa cerkiewnego zdeponowano w domu parafian, gdzie przechowywany jest do dziś. Był jeszcze stary Apostoł, też z pierwszej połowy XVII wieku,
sprezentowany przez żaka Potockiego, ale przechowywany długie lata na chórze, pod przeciekającym dachem, przemókł i trzeba było zastąpić go nowym egzemplarzem.
Ksiądz Poleszczuk odszedł w połowie 1958 r. Przez kilka miesięcy proboszczem w Brzozie był ksiądz Chryzont Jaworski, a od listopada tego samego roku nowo wyświęcony, urodzony we
Florynce ksiądz Włodzimierz Kochan. Księdzu Kochanowi dane było, podobnie jak psalmiście Potockiemu, pełnić posługę duchową ponad czterdzieści lat. Z początkiem 1999 r. stan zdrowia nie pozwolił
mu na jej kontynuowanie, więc arcybiskup Jeremiasz skierował w zastępstwie młodego księdza Artura Grabana.
- Wysiadłem na stacji kolejowej w Krzyżu i czekałem na parafian, którzy mieli mnie zawieźć na miejsce. Czekałem dość długo, zanim się rozpoznaliśmy, bo oni oczekiwali kogoś
starszego, a ja nie byłem pewien, czy ktoś po mnie wyjechał - tak pierwsze spotkanie z przyszłymi parafianami Brzozy, Janem Popowczakiem i Janem Witko, wspomina ks. Graban.
Porządek, jaki zastał nowy duchowny w cerkwi w Brzozie, trochę
odbiegał od wiedzy wyniesionej z seminarium
duchownego czy zwyczajów panujących w jego rodzinnej parafii w Krynicy. Przez czterdzieści lat nie było tu w ogóle ikonostasu, wykonany w końcu na zlecenie parafian okazał się
niekanoniczny. W cerkwi brakowało niektórych utensyliów.
zastępowała medyczna apteczka, a kopije zgrabny nóż kuchenny. Chłopcy mieli stichary uszyte z materiału na firanki - wyznaje obecny proboszcz.
Początkowo zaprowadzanie nowych porządków w cerkwi nie było łatwe. Trochę trwało, zanim parafianie uznali racje młodego księdza.
- Musieliśmy się trochę dotrzeć, choćby w kwestii śpiewu. Przyszedł nowy, świeży. W Warszawie inaczej, u nas inaczej, w Ługach inaczej - stwierdza Stefan Dzwińczyk.
Najtrudniej było ze zmianą ikonostasu. Wielu uważało to za krok zbędny. Wtedy arcybiskup Jeremiasz spotkał się z parafianami i obiecał pomoc. Wykonanie ikonostasu zlecono absolwentom
Studium Ikonograficznego w Bielsku Podlaskim. Prace, rozpoczęte przed trzema laty, powoli zmierzają ku końcowi. Na przeszkodzie stoi brak środków finansowych. Brakuje jeszcze połowy ikon w
rzędzie ikon świątecznych oraz trzeciego rzędu.
- Planujemy w przyszłym roku ukończyć drugi rząd w ikonostasie. Trzeci, ze względu na koszty, za kilka lat - mówi ksiądz Graban.
Dzisiejsza parafia prawosławna w Brzozie to ponad sześćdziesiąt rodzin. Wierni, skupieni wokół cerkwi, dojeżdżają nawet i czterdzieści kilometrów, czynnie uczestnicząc w życiu
cerkwi. Angażują się w przedsięwzięcia związane z rozwojem parafii, życiem kulturalnym, bo jest ono pasją ich proboszcza.
W ubiegłym roku zajęto się regotyzacją budynku. Ze ścian cerkwi usunięto zalegający od prawie półwiecza baranek, po to aby odkryć oryginalną, pamiętającą częściowo drugą połowę
trzynastego wieku, kamienną elewację. Obecnie pozostało jeszcze wypiaskowanie ścian i zrobienie spoin pomiędzy kamieniami, aby ukończyć tę część prac remontowych i wtedy z zewnątrz mury cerkwi
będą przypominać czasy panowania w Brzozie jej średniowiecznych fundatorów i von Steinkellerów.
W tegorocznych planach parafianie wraz z proboszczem zamierzają jeszcze w ramach projektu "Ostatni ślad", realizowanego ze środków pozyskanych z Fundacji Wspomagania Wsi, posprzątać
miejscowy cmentarz poewangelicki.
- W ten sposób chcemy zachować choć trochę z tego, co zostało po ludziach, którzy żyli w okolicy do 1945 roku - mówi ksiądz Graban, autor projektu.
Władze gminy z dużą sympatią i zaufaniem przychylają się do inicjatyw miejscowej prawosławnej społeczności. Kilka lat temu nawet próbowano obdarować parafię dawnym pałacowym parkiem
i fragmentami pałacu. Jednak koszty związane z restauracją obiektu okazały się za duże na jej możliwości. Dawny, ponadczterohektarowy teren uległ znacznemu zniszczeniu, więc nie zdecydowano się
na jego przejęcie, nadal stanowi on własność Urzędu Gminy.
Z celów, jakie postawili przed sobą ambitni parafianie z Brzozy, pozostał remont dachu, ale niestety, także w tym wypadku brak wystarczającej sumy pieniędzy spowalnia realizację. Na
razie starają się sprostać zaczętym już pracom w cerkwi, bo to jest ich Mała Ojczyzna.
Anna Rydzanicz
fot. autorki i z archiwum parafii
Przegląd Prawosławny nr 6 (czerwiec 2004)