Galicyjska Golgota / Anna Rydzanicz.- Przegląd Prawosławny, 2004, nr 10
Talerhof – kiedyś niewielka wieś u podnóża Alp, nieopodal Grazu. Dziś miejsce, po którym nie ma śladu. Przez wiele lat wywoływało smutek i żal w wielu rodzinach. Nazywany Galicyjską Golgotą obóz internowania dla przejawiających rusofilskie sympatie poddanych Jego Cesarskiej Mości Franciszka Józefa. W czasie trzech lat istnienia przewinęło się przez niego ponad siedem tysięcy więźniów, głównie z Galicji i Bukowiny, w tym blisko dwa tysiące Łemków. 1767 więźniom nigdy nie dane było stamtąd wrócić. Swoje kości pozostawili na cmentarzu przylegającym do obozu nazywanym "Pod sosnami".
18 września 1914 roku na stację kolejową Abtissendorf nieopodal Grazu dotarł pierwszy transport internowanych Łemków. Do tego pociągu, który wieczorem 14 września wyruszył z Gorlic,
załadowano większą część uwięzionych.
Drugi i ostatni transport przyjechał miesiąc później, 17 października. Wśród internowanych byli księża, nauczyciele, urzędnicy i chłopi. Wtedy uwięziono prawie całą łemkowską
inteligencję, do wyniszczenia której przyczyniły się nieludzkie warunki panujące w obozie. Tego dnia pierwszym transportem przyjechała między innymi Pelagia Sandowicz, wdowa po rozstrzelanym
Maksymie Gorlickim, wraz z jego ojcem Tymoteuszem. Przyjechał też Teofil Kuryłło, studiujący w Wiedniu na wydziale prawa, syn księdza Wasyla Kuryłły z Florynki, który trudy obozowego życia
zapisywał w swoim dzienniku, i wielu innych.
Dokładnie w dziewięćdziesiątą rocznicę
przybycia pierwszego transportu z Gorlic Stowarzyszenie Łemków postanowiło umieścić tam pamiątkową tablicę. W piątek, 17 września, późnym popołudniem z Krynicy i Legnicy do Grazu
przez Bratysławę wyruszyły dwa busy, aby na miejscu uczcić pamięć zmarłych ofiar galicyjskiego terroru.
Ślady po uwięzionych udało znaleźć się w Feldkirchen, dawniej odrębnej miejscowości, obecnie liczącej pięć i pół tysiąca mieszkańców gminie przylegającej do Grazu. Na katolickim
cmentarzu przy parafii św. Jana Chrzciciela w rogu, przy torach kolejowych, stoi niepozorna budowla w kształcie rotundy. Wyglądem przypomina grecką cerkiewkę z prawosławnym krzyżem.
- Nie wiem dokładnie czy w 1935, czy 1936 roku przeniesiono z cmentarza w Talerhofie szczątki zmarłych na cmentarz przy naszej parafii - mówi ksiądz Josef Gschanes, od czterdziestu
lat proboszcz tej parafii.
Kiedy we wrześniu 1914 roku władze austriackie zdecydowały, że powstanie tam obóz, na terenie przylegającym do obozu znajdowały się koszary wojskowe.
W 1938 roku cmentarz musiał ustąpić miejsca składowi amunicji, w związku z czym, zgodnie z międzynarodową konwencją o ochronie mogił wojennych, prochy zmarłych przeniesiono na
najbliższy cmentarz. Złożono je w zbiorowej mogile, na której wybudowano kaplicę. Wewnątrz, na białych ścianach, dużymi ciemnymi literami w języku niemieckim wypisano: "Umarli z dala od ojczyzny.
Spoczywa tu 1767 mężczyzn, kobiet i dzieci ze Wschodniej Galicji i Bukowiny, ofiar wojny światowej 1914-1917. Pokój ich duszom".
Nad napisem, po lewej stronie, tablica z 1994 roku. W osiemdziesiątą rocznicę powstania obozu hołd ofiarom Talerhofu złożyło Zjednoczenie Łemków.
W ubiegłym roku, na rok przed planowanymi obchodami, przyjechał tu nieżyjący już Michał Sandowicz, prezes Fundacji Wspierania Mniejszości Łemkowskiej Rutenika, w towarzystwie swego
wuja Arkadiusza Nachmazowa, syna Pelagii Sandowicz z drugiego małżeństwa. Kiedy rozwiązano obóz, młoda wdowa z urodzonym w lutym 1915 roku synem Maksymem, ojcem prezesa, nie wróciła na
Łemkowszczyznę. Osiadła w Czechach. Tam powtórnie wyszła za mąż, za emigranta z Rosji Nachmazowa. Ich syn Arkadiusz, który ukończył prawo w Wiedniu i biegle władał niemieckim, przed rokiem
zdobywał sympatię początkowo nieufnego proboszcza Josefa Gschanesa. Michał Sandowicz planował wielkie obchody tamtych wydarzeń. Miało wziąć w nich udział około stu osób z Polski. Dużą pomoc w
zorganizowaniu wyjazdu obiecała Ambasada Republiki Austrii w Warszawie. Niestety, nagła śmierć przeszkodziła w zorganizowaniu przedsięwzięcia.
- Doktor architekt nie żyje? - ze smutkiem westchnął ksiądz Gschanes, kiedy zapytał o Michała Sandowicza. - Będę się za niego modlił - dodał po chwili.
Proboszcz Gschanes mówił, że na telefon z Polski w sprawie obchodów czekał od maja. Kiedy przed kilkoma dniami zadzwoniła do niego na prośbę Andrzeja Kopczy, przewodniczącego
Stowarzyszenia Łemków, konsul honorowa Republiki Austrii we Wrocławiu, Jolanta Charzewska-Miller, na gości z Polski czekał od rana.
Jeszcze przed rokiem całą elewację kaplicy porastał gęsty bluszcz, a obok stały kontenery ze śmieciami. Obecnie po "dawnych porządkach" nie ma śladu. Zlikwidowano obfite pnącza, a
dach kaplicy pokryto nową, miedzianą blachą.
"Naród ma tylko wtedy przyszłość,
kiedy ma szacunek do przeszłości" - takie motto zacytował w wydanej przed pięcioma laty z okazji 25-lecia gminy kronice burmistrz Feldkirchen Adolf Pellischek. Burmistrz, mimo że o wizycie dowiedział się w ostatniej chwili, wziął udział w uroczystościach, pełniąc rolę gospodarza.
Przed kaplicą, nad grobem ofiar ksiądz Lubomir Worhacz z Legnicy i ksiądz Roman Dubec z Gorlic w asyście proboszcza Gschanesa odprawili panichidę. W czasie modlitwy za zmarłych
trzydzieści jeden osób trzymało zapalone, specjalnie przywiezione, cerkiewne świece. Pomimo odgłosu przejeżdżających pociągów wydawało się, że czas cofnął się do września 1914 roku.
"Smutny rozdział w historii Feldkirchen rozpoczął się 4 września 1914 roku. Tego dnia na stację w Abtissendorf przyjechał transport tak zwanych «rusofilów». Po wybuchu wojny,
rozpoczęły się, szczególnie w Galicji, ostre represje stosowane przez wojska austro-węgierskie w stosunku do miejscowej ludności cywilnej. We wrześniu wojsko doznało w Galicji porażki i w
odwrocie rozpoczęło polowanie na rosyjskie dokumenty, w których byłoby wymienionych wielu cywili współpracujących z Rosjanami. Tych, którzy chcieliby pomagać Rosjanom przy przemarszu przez
Galicję. W określonych jako «rusofilskie» (przyjazne Rosjanom) miejscowościach, osoby podejrzane o współpracę z Rosjanami zostały powieszone na drzewach, Rusini zostali przymusowo deportowani i
większa część z nich została wywieziona do obozu Talerhof w Grazu" - opisują tamte wydarzenia miejscowe kroniki.
Na Łemkowszczyźnie represje rozpoczęły się
ostatniego dnia lipca w Gorlicach rewizją w Ruskiej Bursie, internacie dla studentów i gimnazjalistów. Trwały przez cały sierpień i wrzesień. W prawie wszystkich wsiach aresztowano inteligencję i co bardziej świadomych chłopów. W rzeczywistości - niewinnych ludzi. Najwięcej z Regietowa, Żdyni, Łosia, Wysowej, Bielanki i Koniecznej.
- W samej tylko Małej Lipnej raptem było trzydzieści chyż, a wywieziono stamtąd aż dziesięć osób. W sumie z całej Łemkowyny wywieziono blisko dwa tysiące osób - mówi Piotr
Trochanowski.
O wielkim szczęściu mogą mówić Łemkowie z Banicy, koło Izb. Żołnierze w poszukiwaniu rusofilów trafili do karczmy prowadzonej przez miejscowego Żyda. Zostali dobrze przez niego
ugoszczeni. Karczmarz przy tym zapewnił ich, że we wsi żadnych rusofilów nie ma. Nikogo nie aresztowano.
Drugi w historii obozu transport przyjechał do Abtissendorf ósmego września. Internowani pieszo pięć kilometrów szli do miejsca przeznaczenia, do Talerhofu.
W bardzo prymitywnych warunkach, w namiotach, na gołej ziemi uwięziono dwa i pół tysiąca ludzi z pierwszych transportów. Budowę drewnianych baraków rozpoczęto dopiero czwartego
października. Tamte wydarzenia fotografował i opisywał ówczesny proboszcz parafii w Feldkirchen Ignaz Joherl. Zdjęcia dziś znajdują się w Archiwum Diecezjalnym w Grazu.
W pierwszych dniach istnienia
obóz w Talerhofie stał się miejscem podmiejskich wycieczek dla mieszkańców Grazu i okolic. Kierujące się niezdrową ciekawością tłumy, jak podają kroniki: pieszo, konno, na rowerach, a nawet
samochodami wyruszały, aby zobaczyć przetrzymywanych w nieludzkich warunkach więzionych tam mężczyzn, kobiety i dzieci. W 1917 roku ukazał się w Grazu złośliwie opisujący tę ciekawość, życie w
obozie i więźniów anonimowy artykuł "Na polu hańby. Graz, 15 września 1914 roku". Autor w bardzo ironiczny sposób opisuje "tę ciekawość" obywateli. Drogę do Talerhofu nazywa "trasą wycieczkową",
przyjemnym "wypadem za miasto", sposobem na spędzenie wolnego czasu. Uwięzionych w obozie określa mianem "wywrotowego elementu". "Czy ci ludzie są zdrajcami? Czy cokolwiek wiedzieli o cesarzu,
państwie i ojczyźnie? Podobny wygląd wszystkich, młodych i starych mówi: zobojętnienie do otępienia… Jednak szybko mija litość" - pisze złośliwie.
Cesarz Franciszek Józef wskutek interwencji premiera Istvana hrabiego Tisza von Borosjeno et Szeged 17 września podpisał rozkaz zaprzestania aresztowań rzekomo podejrzanych osób.
"Wszystkie wojskowe placówki zostaną najsurowiej ukarane, na podobne kroki pozwalam tylko w przypadkach najcięższych przejawów zdrady. Nie chcę, żeby poprzez bezprawne aresztowania również
lojalne jednostki zmierzały w szkodliwym dla państwa kierunku". Niestety, "ów szkodliwy kierunek" został obrany bezpowrotnie kilka tygodni wcześniej.
18 września 1914 roku był piątek.
O godzinie dziesiątej w nocy pociąg z Gorlic dotarł na miejsce przeznaczenia. Teofil Kuryłło w swoim dzienniku zanotował: "Nasz transport rozdzielają do polowych namiotów, gdzie na
środku stoi kilka snopów słomy. Spać można tylko na siedząco, opierając się plecami o snopy słomy. Niektórzy z nas, bardzo zmęczeni, zasypiają w tak niewygodnym położeniu".
W takiej sytuacji trudno było o brak zobojętnienia, czy otępienia. Warunki w obozie były skandaliczne. Głód, brak wody, spanie na gołej ziemi oraz zbliżająca się zima, przyczyniły
się do rozwoju wielu chorób. Katastrofalny stan sanitarno-higieniczny spowodował rozwój epidemii cholery. Pierwsze przypadki zanotowano szóstego listopada. Rozpoczęły się masowe pochówki.
Pomimo zakazu, przybywała liczba więźniów. Dziewiątego grudnia osadzono w Talerhofie stu pięćdziesięciu rosyjskich jeńców wojennych. Tak więc, na przełomie roku, obok cholery zaczęły
pojawiać się przypadki tyfusu plamistego oraz duru brzusznego. W okolicy zapanował strach. W obawie przed rozwojem epidemii na zewnątrz, pojawiły się głosy o zamknięciu obozu. W styczniu liczba
więźniów osiągnęła okrągłe siedem tysięcy, z tego trzy tysiące było chorych. 1380 nie udało się wyzdrowieć.
Po trzech latach istnienia, rozkazem z pierwszego września 1917 roku, rozwiązano obóz internowania.
Ci, którzy przeżyli,
mogli wracać do swojej ojczyzny. Jeszcze w tym samym miesiącu w Talerhofie osadzono rosyjskich wojskowych. W ten sposób powstał obóz pracy wojskowego sztabu w Grazu dla pięciu
tysięcy jeńców.
- Znaleźli się tu, bo mieli swoje "ja". Nie wstydzili się być sobą - powiedział ks. Dubec.
Na świeżo zamontowanej i poświęconej tablicy widnieje napis w językach łemkowskim i niemieckim: "Pamięci Łemków - Ofiar Talerhofu 1914-1917 w 90-tą rocznicę uwięzienia Stowarzyszenie
Łemków".
Michał Nesterak był młodym, dobrze zapowiadającym się dwudziestoletnim poetą. Z tęsknoty i żalu napisał wiersz "Do przyjaciela", który pod tablicą odczytał Piotr Trochanowski.
Nazwiska wszystkich pochowanych w zbiorowej mogile znajdują się w księdze zgonów, która znajduje się na parafii w Feldkirchen.
Grubą, podniszczoną księgę,
z ręcznie dokonanymi wpisami, udostępnił do wglądu na miejscu ksiądz Josef Gschanes. Zmarli ze Lwowa, Przemyśla, Florynki, a nawet z Kielc. Rosjanie, Ukraińcy, Łemkowie, Cyganie,
Żydzi, a nawet Polacy znaleźli się obok siebie. Strona po stronie zaczęto kopiować jej zawartość przy pomocy aparatu fotograficznego.
- Gdyby nastąpiły jakiekolwiek problemy, proszę przedzwonić. Prześlemy skopiowane dane - zapewnił burmistrz Pellischek.
Dziś teren byłego obozu przylega do południowo-wschodniej części lotniska i należy do wojska. Wstęp na jego teren wymagałby zgody stosownych władz. Skoro nie ma tam śladów po dawnych
barakach, uznano takie starania za niepotrzebne. Natomiast budynek byłej stacji Abtissendorf wygląda niczym żywcem wyjęty ze starych fotografii proboszcza Joherla, brak tylko tablicy z
oznaczeniem nazwy miejscowości. Jest własnością kolei. Stare tory zostały zdemontowane. Budowa nowej linii kolejowej jest w trakcie.
Po zwiedzeniu obiektu kilka osób wpadło na pomysł utworzenia właśnie w tym budynku - ostatniej pamiątce, jaka pozostała po tamtych wydarzeniach - muzeum.
- Proszę próbować - zachęcił żegnając delegację burmistrz Feldkirchen.
Zdjęcia archiwalne po raz pierwszy publikowane w Polsce: Ignaz Joherl, archiwum diecezjalne w Grazu zostały udostępnione autorce dzięki życzliwości dyrektora Aloisa Ruhri, śp. Michała Sandowicza oraz Grażyny Kupiec
Anna Rydzanicz
Przegląd Prawosławny nr 10 (październik 2004)