Droga przez rozłąkę / Anna Rydzanicz.- Przegląd Prawosławny, 2003, nr 5
Historia małżeństwa Olgi i Karola Brejanów mogłaby posłużyć za scenariusz filmowy. Kiedy pobierali się w lutym 1939 roku żadne z nich nie przypuszczało, że wkrótce wojna rozdzieli ich na trzydzieści lat.
- Miałam 18 lat, białą suknię i piękny wianek ze wstążkami - wspomina ślub i huczne wesele 83-letnia dziś kobieta.
Kirył, bo takim imieniem ochrzczono go w cerkwi św. Łukasza w Izbach w Beskidzie Niskim, na Karola został przemianowany dopiero w wojsku. Nikt w pułku strzelców podhalańskich nie
przypuszczał, że jego imię to po polsku Cyryl. Wybrano zdawałoby się podobne.
Wiosną obsiał własną ziemię, ale plonów nie zebrał. Na tydzień
został zmobilizowany. We wspomnieniach "Moja długa druga wojna światowa 1939-1948" o tamtych dniach napisał: Jakoś nie myślałem, że wojna może naprawdę wybuchnąć. Pierwszego września
stało się to faktem, a mnie sądzone było wrócić z niej dopiero po ośmiu latach, po przewędrowaniu Europy wschodniej, od Morza Czarnego prawie do Morza Białego, krajów Bliskiego Wschodu w Azji,
północnej Afryki i potem znów w Europie, Włoszech, Francji, aż do Anglii.
Olga została sama. Rok później mąż napisał do niej list ze Związku Radzieckiego. Potem słuch o nim zaginął.
Z rodziną męża mieszkała do lata 1942 roku. Kiedy zachorowała i leczyła się w Krynicy, postanowiła wrócić do rodziców do Bielicznej.
Losem młodej ni wdowy, ni mężatki zainteresował się miejscowy proboszcz. Ksiądz Dymitr Chylak o pomoc zwrócił się do Czerwonego Krzyża.
- Ksiądz powiedział, że odpowiedź, czy mąż żyje, powinna dotrzeć najdalej za rok, ale ja po trzech tygodniach wyjechałam z rodziną - wzdycha staruszka.
Był rok 1945 i Łemków ogarnęła druga fala przesiedleń na Ukrainę. Oprócz Płaskoniów z Bielicznej wyjechało jeszcze siedem rodzin. Trafili w okolice Tarnopola. Najpierw przydzielono
im gospodarstwa, jednak w 1950 roku ziemie skolektywizowano i gospodarze stali się pracownikami kołchozów.
Wiadomość z Czerwonego Krzyża, że Karol żyje, ksiądz Chylak zabrał ze sobą na Dolny Śląsk. Wysiedlony razem z wiernymi w ramach Akcji Wisła w 1947 roku, zamieszkał niedaleko
Chobieni, małego miasteczka koło Lubina.
Rok później, po trudach wojennej tułaczki w poszukiwaniu rodziny
w Legnickim Polu
pojawił się Karol. Szlak bojowy rozpoczął w Nowym Sączu. Koniec kampanii wrześniowej zastał go w okolicach Stanisławowa, tam wzięty do niewoli pracował w kopalni rudy koło Krzywego
Rogu na Zaporożu, potem przy budowie kolei na północy Związku Radzieckiego.
W sierpniu 1942 roku, po napaści Niemiec na Związek Radziecki, trafił do armii prosto z obozu jenieckiego w Wiaźmie. Miesiąc później żołnierzy ewakuowano do Persji.
przed wybuchem wojny
Z Bliskiego Wschodu koleje wojennych wydarzeń rzuciły go poprzez Egipt do Włoch: ...ani mi do głowy nie przyszło, że jadę, by wziąć udział w bitwie, która przejdzie do historii, że
ja Łemko z Izb w Karpatach będę uczestnikiem takiego historycznego wydarzenia. Tak wspomina w swoich zapiskach bitwę o Monte Cassino.
Po wojnie znalazł się w Anglii. Z rozgoryczeniem wspominał, że nikt tam na nich nie czekał jak na bohaterów. Przez dwa lata, pracując w majątku ziemskim jako robotnik, potem
kierowca, czekał na demobilizację. Początkowo myślał o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał siostrę. Kiedy powiedział o swej decyzji generałowi Andersowi, trafił do obozu "dla
niezdecydowanych". Będąc w Londynie rozważał nawet możliwość osiedlenia się we Francji. W tej sprawie zasięgał rady generałowej Sikorskiej. Ostatecznie zdecydował się na powrót do Polski.
Zgrzytem okazała się wizyta w ambasadzie PRL. Wówczas to dowiedział się, że może wracać tylko do Związku Radzieckiego.
Żołnierz września, andersowiec, jako Ukrainiec wyznania prawosławnego nie miał czego szukać w powojennej Polsce. Aby wrócić do kraju musiał wyrzec się narodowości, podpisując w
obecności ambasadora stosowny dokument i, nie bez problemów, mógł po ośmiu latach jechać, ale tylko na Dolny Śląsk. Wtedy, jeszcze nie mając pojęcia o wysiedleniu Łemków, dziwił się
dlaczego?
Najbliższych odnalazł w gminie Legnickie Pole. Tu jednak nie było żony Olgi. Zaczął się starać o zezwolenie na jej przyjazd do Polski, argumentując to między innymi własnymi
zasługami wojennymi. Tymczasem Olga zbierała potrzebne dokumenty i zabiegała o zgodę na wyjazd u sowieckich władz w Tarnopolu i Lwowie.
- Doradzono mi wtedy, żeby mąż przyjechał tutaj, bo mnie do Polski nie wolno - mówi dzisiaj Brejanowa.
W tamtym okresie starania obydwojga pozostały bezskuteczne. Olga nadal mieszkała na Ukrainie, opiekując się starszymi rodzicami. Karol, chcąc mieć rodzinę, związał się z inną
kobietą.
Na Ukrainę po raz pierwszy pojechał w połowie lat 60. odwiedzić własną rodzinę i żonę. Wtedy nie żyła już Michalina, matka jego dzieci.
- Nalegał, żebym jechała z nim i pomogła zaopiekować się dziećmi. W tamtym czasie nie byłam jeszcze na to przygotowana - wyznaje.
Kilka lat później, w 1969 roku, Olga odwiedziła w Polsce siostrę Annę. W jej domu w Łagoszowie Wielkim koło Złotoryi pojawił się też Karol. Zaprosił do siebie, do Legnickiego Pola,
gdzie mieszkał i prowadził gospodarstwo rolne. Nie bez oporów pojechała. Poznała dzieci męża. Irena miała 14 lat, Staś 18, no i był jeszcze Jan, dorosły syn Michaliny. Olga miała 49 lat i żadnych
szans na macierzyństwo. Zdecydowała się zostać i zaopiekować jego rodziną. Co pięć lat przedłużała swój pobyt w Polsce. Formalnie była obywatelką Związku Radzieckiego. Obywatelstwa kraju, w
którym się urodziła, pozbawiono ją w 1945 roku.
Dziś jest obywatelką Rosji,
choć nie ma żadnego paszportu. Ostatni - paszport ZSRR - dawno stracił ważność. W 1998 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wydało jej kartę tymczasowego pobytu na dziesięć lat.
Gdyby chciała odwiedzić rodzinę na Ukrainie, musiałaby starać się o wizę w konsulacie Rosji, a nie Ukrainy, skąd przyjechała.
Karol zmarł w 1991 r., przed śmiercią zdążył spisać swoje wojenne przeżycia. Zgodnie z życzeniem autora zostały wydane najpierw po łemkowsku, zaś w 1998 roku po polsku.
Olga Brejan do dzisiaj mieszka w Legnickim Polu razem z dziećmi Karola, którym kiedyś zastąpiła matkę. Dzieci Ireny mówią do niej "babciu".
Dzisiaj nie ma już tamtego świata i wielu ludzi, a nawet państw. Czas zmienił wiele. Pani Olga wydaje się być pogodzona z życiem. Nie mówi o krzywdzie i zdradzie. Wie, że teraz już
nie wybierze się na Ukrainę, aby odwiedzić siostrzeńców. Do najbliższej cerkwi w Legnicy wybrać się dla niej za ciężko. Zawsze jednak duchowny bywa na grobie Karola i po kolędzie. O umieraniu
mówi jak o następnej kolei życia, bardzo naturalnie, jak człowiek, który wiele przeżył. Zapytana o poczucie niesprawiedliwości dziejowej, odpowiada skromnie:
- Cóż zrobić, taki los.
Tekst: Anna Rydzanicz
Zdjęcia pochodzą z albumu domowego rodziny Brejanów.
Przegląd Prawosławny nr 5 (maj 2003)